Każdy jest innym i nikt sobą samym.

- Wydaje się utalentowanym człowiekiem.
- Mam taką nadzieję - odparł Silk. - Kosztuje mnie dość dużo.
- Powiedziałbym, że stać cię na to - zauważył Durnik, spoglądając na drogocenne meble.
Silk odchylił się do tyłu na krześle, bawiąc się nóżką swego kielicha.
- Utrzymywanie na tym poziomie miejsca, do którego przyjeżdżam dwa razy do roku, nie ma większego sensu - przyznał - lecz sądzę, że tego się oczekuje.
- Czy Yarblek również z niego korzysta? - zapytał Garion. Silk potrząsnął głową.
- Nie. Yarblek i ja zawarliśmy porozumienie. Daję mu wolną rękę w całej reszcie świata tak długo, jak pozostaje z dala od Melcene. Naprawdę tutaj nie pasuje, i zawsze zabiera ze sobą Vellę a Melcene naprawdę ją szokuje.
- Ona jest jednak dobrą dziewuchą - powiedział Beldin szczerząc zęby w uśmiechu. - Kiedy to wszystko się skończy, kupię ją.
- To obrzydliwe - wybuchnęła Ce’Nedra.
- Co ja takiego powiedziałem? - Beldin wyglądał na zmie­szanego.
- Ona nie jest krową.
- Nie. Gdybym chciał krowę, kupiłbym krowę.
- Nie można tak po prostu kupować ludzi.
- Oczywiście, że można - powiedział. - Ona jest nadracką kobietą. Obraziłaby się, gdybym nie próbował jej kupić.
- Tylko uważaj na jej noże, wuju - ostrzegła Polgara. - Potrafi wspaniale się nimi posługiwać.
Wzruszył ramionami.
- Każdy ma jakieś złe nawyki.
Tej nocy Garion nie spał zbyt dobrze, mimo że łoże, które dzielił z Ce’Nedrą, było szerokie i miękkie. Z początku myślał, że nadmierna wygoda może być jednym z powodów bezsenno­ści. Od wielu tygodni sypiał na ziemi i podejrzenie odzwycza­jenia się od miękkiego łoża wydawało się uzasadnione. Około północy stwierdził jednak, że łoże nie miało nic wspólnego z jego bezsennością. Czas upływał nieubłaganie, a spotkanie z Zandramas zbliżało się ku niemu rytmicznym, niepowstrzymywalnym krokiem. Nadal wiedział niewiele więcej niż na początku. Niewątpliwie był już blisko, nie więcej niż tydzień za nią, jeśli raporty nie zawierały błędnych ocen, lecz wciąż wlókł się za nią i wciąż nie wiedział, dokąd go prowadzi. W ciemności wymamrotał kilka przekleństw na głowę szalone­go twórcy Kodeksu Mrin. Dlaczego to wszystko było owiane taką tajemnicą? Dlaczego nie mogło zostać napisane w zro­zumiałym języku?
Ponieważ gdyby tak się stało, połowa świata czekałaby na ciebie w miejscu spotkania - powiedział mu suchy głos w jego umyśle. - Nie jesteś jedynym, który chce odnaleźć Sardion.
Myślałem, że odeszłaś na dobre.
Och nie, wciąż jestem w pobliżu.
Jak daleko jesteśmy za Zandramas?
Około trzech dni.
Garion poczuł dziki przypływ nadziei.
Nie poddawaj się emocjom - powiedział głos - i nie rób niczego pochopnie, gdy tylko znajdziesz ponownie trop. Tutaj jest jeszcze coś, co musi zostać zrobione.
Co?
Wiesz tyle, by nie musieć pytać, Garionie. Nie mogę ci sam z siebie powiedzieć, więc szybko spróbuj wyłudzić ode mnie odpowiedź.
Dlaczego nie możesz po prostu mi powiedzieć?
Ponieważ jeśli powiem ci coś, inny duch będzie mógł powiedzieć coś Zandramas - na przykład gdzie znajduje się Miejsce, Którego Już Nie Ma.
To znaczy, że ona nie wie? - zapytał niedowierzająco Garion.
Oczywiście, że nie wie. Gdyby wiedziała, już by tam była.
Zatem lokalizacja nie została zapisana w Wyroczni Ashabińskiej?
Oczywiście. Uważaj jutro. Ktoś powie ci coś, co jest nie­zwykle ważne. Nie zapomnij o tym.
Kto mi to powie? Lecz głos odszedł.
Silka i Gariona powitał wietrzny poranek. Mieli na sobie długie togi w stonowanych odcieniach niebieskiego. Na pro­pozycję Silka, Garion odłączył Klejnot od rękojeści swego miecza i niósł go ukryty pod togą.
- Mieszkańcy Melcene rzadko noszą broń w mieście - wyjaśnił mały człowieczek. - A twój miecz rzuca się w oczy.