Udałem się zatem do Komendy Głównej przy ulicy Puławskiej, a Monika z Pawłem
mieli przejrzeć naszą bazę danych w poszukiwaniu owego Wróblika.
- Jak chce pan to zrobić? - naigrywała się podinspektor Koper z mojego pomysłu
zmuszenia Bakszysza do złożenia zeznań. - Wciąż upiera się pan przy swoich
fantasmagoriach? Bakszysz jest winny.
- A czy chociaż na jednym obrazie znalezionym w jego szopie udało się
zidentyfikować odciski placów?
- Nie ma żadnych odcisków - odpowiedziała smutno. - Ale to nie eliminuje Bakszysza
jako głównego podejrzanego. Odciski mógł wytrzeć. Świadomie czy przypadkowo, to
nieważne. Proszę chwilę pomyśleć i nie wysnuwać pochopnych wniosków. Zgodzi się pan, że
znaleźliśmy u podejrzanego obrazy namalowane ręką Komy, prawda? Dalej - Bakszysz
odmawia zeznań. Czy to nie dziwne? Czy to jest normalne zachowanie? Przecież gdyby był
niewinny, zacząłby mówić zaraz po aresztowaniu.
- A jednak spróbuję dowieść, że Bakszysz nie ma z tym nic wspólnego - próbowałem
się uśmiechnąć.
Poszliśmy do aresztu odwiedzić Bakszysza. Moje przybycie do celi nie zrobiło na nim
żadnego wrażenia. Może dlatego, że leżał na pryczy odwrócony do krat plecami. Oddychał
miarowo i głowę miał zwróconą do ściany. Poprosiłem szeptem panią podinspektor, aby
zostawiła mnie sam na sam z tym człowiekiem.
- Nie jest groźny - szepnąłem, a kiedy próbowała protestować dodałem: - Znam się na
ludziach.
Kiedy zostałem sam, wyjąłem zza pazuchy zdjęcie, jakie z Waldusiem zrobiliśmy w
niedzielę na działkach. Wkrótce po naszej wizycie na działce Bakszysza, wróciliśmy do domu
po aparat robiący zdjęcia z polaroidu.
Podszedłem bliżej aresztanta i podetknąłem mu pod nos zdjęcie.
Bakszysz nie od razu zareagował. Wpierw milcząco i nieznacznie przekrzywił głowę,
jakby chciał przyjrzeć się zdjęciu, a dopiero potem wyrwał mi je i gwałtownie wstał. A patrzył
na ujęcie swego przyjaciela - kota Picassa.
Właśnie tą fotografią próbowałem zmiękczyć Bakszysza.
- Picasso - bełkotał wzruszony Bakszysz - mój przyjacielu! Patrzył jeszcze przez
chwilę na zdjęcie i dopiero wtedy, gdy nasycił się widokiem znajomych wąsów i uroczych,
zielonych oczu, zerknÄ…Å‚ Å‚askawie na mnie.
- Jak miewa siÄ™ Picasso?
- Czeka na pański powrót.
- Powiedział to? - zapytał najzupełniej poważnie, jakby pytał o człowieka.
- W pewnym sensie tak. Wyczytałem to z jego oczu.
Bakszysz popatrzył na zdjęcie uważniej. Patrzył i patrzył. A był przy tym na serio
poważny.
- Tak - odezwał się po chwili. - Tak, mój kochany Picasso. A więc masz się dobrze i
tęsknisz za mną... - urwał i popatrzył na mnie mniej ufnie. -A pan to kto?
Przedstawiłem się.
- Nie mam nic wspólnego z tymi obrazami w szopie - rzucił gniewnie w moją stronę.
- Toż ja tak samo uważam, przyjacielu - poklepałem go serdecznie po ramieniu. -
Został pan wrobiony.
- Policja uważa inaczej.
- Ale ja tak nie uważam - pocieszyłem go. - Udowodnię to. Halo! Jest tam kto?! Pani
podinspektor?!
Krzyczałem, aby wywołać policjantów, ale zrobiłem to tak niespodziewanie, że
Bakszysz cofnął się pod ścianę, sądząc, że gotów jestem zrobić mu coś złego.
- Niech się pan nie boi - rzekłem łagodnie. - Chcę tylko magnetofon. Powie pan kilka
słów do mikrofonu i już.
Poprosiłem o magnetofon i już po kwadransie jechaliśmy z podinspektor Koper do
Muzeum Narodowego, w którym pracował mój kolega Jan, który jako jedyny słyszał głos
Komy. No, niezupełnie! Słyszał go prawdopodobnie również Bakszysz. Właśnie przed chwilą
zdradził nam sekret swojego milczenia.
Otóż, zaraz po aresztowaniu zadzwonił do niego rzekomy adwokat i zaproponował
układ: milczenie za pieniądze po wyjściu na wolność. Musicie bowiem wiedzieć, że wyroki
dla fałszerzy są u nas niewielkie. Fałszywy adwokat rozumował w ten sposób, że najpierw
wrobi Bakszysza, a potem ten swym milczeniem doprowadzi do wyroku skazujÄ…cego na
krótki pobyt w miejscu odosobnienia. W razie odmowy „adwokat" obiecał spreparować
kolejne dowody winy Bakszysza. A gdyby o wszystkim opowiedział policjantom, nikt by mu
nie uwierzył, sądząc, że po prostu ratuje się wymyślaniem niestworzonych historyjek. A tak,
pomilczy trochę, odsiedzi kilka miesięcy i wyjdzie bogaty. To była niezła perspektywa jak dla
biedującego. Bakszysz wiedział, że nie musi martwić się o kota Picassa, gdyż ten umiał sobie
radzić sam, szczególnie, że nadeszła wiosna, więc było ciepło, a i sąsiadka czasami się nim
opiekowała. Bakszysz zgodził się więc na dziwną propozycję nieznajomego. Najważniejsze
dla sprawy było to, że Bakszysz milczał, a prawdziwy fałszerz mógł dalej cieszyć się
wolnością.
Jakaż była moja satysfakcja, gdy Jan nie rozpoznał w głosie Bakszysza nieznajomego,
który kilka dni temu zadzwonił do muzeum i poinformował o fałszywych pastelach.
- Tamten miał jakby nosowy głos - opowiadał Jan. - Mówił przez nos zaciśnięty
palcami, ale miał wyrobiony głos. Ten wasz Bakszysz mówi brudnym basem. To zupełnie
inna barwa głosu. Nie, to nie on!
- O dziwo - rzekłem z uśmiechem, patrząc na podinspektor Koper - Bakszysz