Niegdyś oba brzegi łączył tu kamienny most, ale czas i niespokojna woda podmyła go i cała konstrukcja runęła w koryto rzeki. Zielona toń zakryła kamienie, rzeka płynęła bystrym, spienionym nurtem. W górnym jej biegu znajdowało się wiele płycizn o żwirowym dnie, nad którymi powierzchnia marszczyła się i błyszczała w słońcu. Często uczęszczana ścieżka wiodła w stronę brodu.
- A co z pijawkami? - zapytał Silk, podejrzliwie przyglądając się wodzie.
- Prąd jest dla nich trochę za wartki, książę Kheldarze - odrzekł Sadi. - Ich ciała są zbyt delikatne, by mogły obijać się o kamienie.
Wjechał pewnie w wartki strumień i poprowadził ich na drugą stronę.
- Wioska, o której mówiłem, jest już niedaleko przed nami - oświadczył eunuch, kiedy stanęli na brzegu. - Mniej więcej za godzinę załatwię wszystko i wrócę.
- A my zaczekamy tutaj - rzekł Belgarath, zsuwając się z siodła. - Idź z nim, Silku.
- Poradzę sobie - zaprotestował Sadi.
- Zapewne. Nazwijmy to więc ostrożnością.
- Jak mam wyjaśnić sklepikarzowi, co robi ze mną Drasanin?
- Okłam go. Jestem pewien, że będziesz bardzo przekonujący.
Garion zsiadł z konia i podszedł do rzeki. Kochał tych ludzi najbardziej na świecie, ale czasami ich próżne paplanie mierziło go. Choć wiedział, że nie chcieli niczego złego, wydawało mu się, że jest to dowód ich obojętnej, lekceważącej postawy, nieczułego braku szacunku wobec osobistej tragedii jego i - co więcej - Ce’Nedry. Stanął na wysokim brzegu i przyglądał się dostojnie toczącej swe wody rzece oraz gęstemu, zielonemu kobiercowi - dżungli wężowego ludu. Z radością opuściłby Nyissę. Nie chodziło o przylepiające się do wszystkiego błoto, cuchnące bagna, nawet nie o chmary owadów wiecznie bzyczących w powietrzu. Prawdziwym problemem w tej krainie było to, że rzadko dało się tu dojrzeć coś, dalej niż na kilka stóp. Z jakiegoś powodu Garion pragnął widzieć dalekie obszary, a drzewa i poszycie, które zasłaniały widoczność, odkąd przybyli do Nyissy, irytowały go coraz bardziej. Wiele razy złapał się na tym, że koncentrował swą Wolę, aby wyrąbać w dżungli szerokie, jasne szlaki.
Kiedy Silk i Sadi wrócili, na twarzy Drasanina malowała się złość.
- To tylko na pokaz, książę Kheldarze - tłumaczył łagodnie eunuch. - Tak naprawdę nie będziemy mieli żadnych niewolników, więc nikt tego nie będzie nosił, prawda?
- Sama myśl o tym mnie obraża.
- O co chodzi? - zapytał Belgarath. Sadi wzruszył ramionami.
- Kupiłem kajdany i dzwonki dla niewolników. Kheldarowi to się nie podoba.
- Nie zachwycają mnie też baty - dodał Silk.
- Wyjaśniałem ci to, Kheldarze.
- Wiem. Ale to i tak odrażające.
- Oczywiście. Nyissanie są odrażający. Myślałem, że wiesz o tym.
- Później możemy zająć się porównywaniem systemów etycznych - rzekł Belgarath. - Ruszajmy dalej.
Trakt, którym jechali, wznosił się ostro, kiedy oddalali się od rzeki i prowadził coraz dalej w górzystą krainę. Wielkie drzewa ustąpiły mniejszym, poskręcanym zaroślom i niskim wrzosom. Pomiędzy ciemnozielonymi drzewami leżały w nieładzie wielkie, białe głazy. Niebo nad głowami podróżnych było niemal granatowe. Tej nocy obozowali w lasku małych, krzaczastych jałowców. Ognisko rozpalili przy białym otoczaku, aby jego powierzchnia odbijała zarówno światło, jak i ciepło. Nad nimi wznosiło się pasmo stromych gór, których postrzępione sylwetki rysowały się na tle rozgwieżdżonego nieba.
- Kiedy przekroczymy te góry, znajdziemy się w Cthol Murgos - powiedział Sadi, kiedy siedzieli po kolacji wokół ogniska. - Murgosi pilnie strzegą swoich granic, więc chyba czas już włożyć nasze przebrania.
Otworzył duże zawiniątko, które przyniósł z wioski i wyjął z niego kilka ciemnozielonych, srebrzonych ubrań. Spojrzał w zamyśleniu na Ce’Nedrę i olbrzymiego Totha.
- Możemy mieć pewien problem - rzekł. - Sklepikarz nie miał zbyt wielu rozmiarów.
- Ja to załatwię, Sadi - oświadczyła Polgara i wzięła od niego zwinięte stroje, po czym otworzyła jeden z pakunków, szukając swoich przyborów do szycia.
Belgarath zagłębił się w studiowaniu wielkiej mapy.
- Jest tu coś, co mnie niepokoi - powiedział, zwracając się do Sadiego. - Czy jest możliwe, że Zandramas wypłynęła na jakimś statku z któregoś z portów zachodniego wybrzeża i popłynęła na Verkat wokół południowego krańca kontynentu?
Eunuch potrząsnął głową, a jego ogolona czaszka zalśniła w pomarańczowym świetle.
- To niemożliwe, Przedwieczny. Kilka lat temu flota malloreańska wdarła się do Murgos, a król Urgit do tej pory miewa koszmary z Malloreanami w roli głównej. Zamknął wszystkie porty na zachodnim wybrzeżu, jego okręty patrolują wody aż po przylądek półwyspu Urga. Nikt tamtędy nie przepłynie bez jego specjalnego zezwolenia.
- Jak daleko jest do Verkat? - zapytał Durnik. Sadi spojrzał na gwiazdy.
- O tej porze roku trzy albo cztery miesiące drogi, mój dobry człowieku.
Polgara nuciła sobie cicho pod nosem, a jej igła błyskała w świetle ogniska.
- Podejdź tu, Ce’Nedro - powiedziała.
Mała królowa wstała i zbliżyła się do niej. Polgara przyłożyła do jej ciała zieloną tunikę, sprawdzając, czy będzie pasowała i skinęła z zadowoleniem. Ce’Nedra odwróciła z niesmakiem głowę.
- Czy to zawsze musi tak śmierdzieć? - zapytała Sadiego.
- Chyba nie musi, ale z jakiegoś powodu zawsze śmierdzi. Niewolnicy mają pewien swoisty zapach i zdaje się, że on przechodzi na innych.
Polgara przyglądała się Tothowi, trzymając w rękach kolejny strój.
- To może być nieco trudniejsze zadanie - stwierdziła cicho.
Olbrzym uśmiechnął się do niej krótko, niemal nieśmiało, i wstał, aby dołożyć drew do ognia. Gdy grzebał drągiem wśród węgli, słup migających, czerwonych iskier wzbił się ku gwiazdom wiszącym nisko na niebie. Jakby w odpowiedzi gdzieś u podnóża gór rozległ się głęboki, dudniący ryk.
- Co to? - zawołała Ce’Nedra.
- Lew - Sadi wzruszył ramionami. - Czasami polują przy szlaku niewolniczym, w każdym razie stare i niedołężne sztuki.
- Dlaczego to robią?
- Zdarza się, że niewolnicy są zbyt chorzy i słabi, by iść dalej i trzeba ich zostawić. Stary lew nie schwyta czegoś, co jest zbyt zwinne i... - zawiesił głos.
Patrzyła na niego z przerażeniem.