— W myślach nazywam pana Nalaną Gębą... 

Każdy jest innym i nikt sobą samym.

Żachnął się i poczuł urażony.
— No cóż, musiałem pana jakoś ochrzcić — stwierdziłem rezolutnie. —
A czego się pan właściwie spodziewał? Że będę gwizdać i krzyczeć: Hej! Ty tam!?
Ten drobny zgrzyt kosztował mnie utratę partnera do szachów.
Blankiet czeku z Züricher Ausführen Handelsbanku nadszedł równo w tydzień od dnia, kiedy po raz pierwszy obudziłem się w tej sypialni. Siedem dni okazało się być okresem na tyle długim, że zaczynaliśmy sobie ze Sladem grać na nerwach. Ja rozmyślałem o numerze szwajcarskiego konta i o marnych szansach na ucieczkę. O czym dumał Slade, nie wiem, ale i on stawał się coraz bardziej niespokojny.
Któregoś dnia wyprowadzono go pod strażą z sypialni, a kiedy po godzinie wrócił, spytałem:
— A cóż to takiego było?
— Narada w interesach — odparł enigmatycznie i pogrążył się w milczeniu. Moja kolej nadeszła następnego dnia. Sprowadzono mnie na dół, do bardzo przytulnego pokoju, w którym wykryłem tylko jeden mankament: miał zasłonięte okna. Chłopcy byli aż nadto przezorni — a jakże, dla mojego własnego dobra!
— i nawet tu nie pozwolili sobie na najmniejsze ryzyko, bym przypadkiem nie odgadł, gdzie się znaj dujemy.
Nalana Gęba położył czek na stole, odkręcił skuwkę wiecznego pióra i ułożył pióro przy czeku.
— Numer konta — rzucił krótko.
Usiadłem, wziąłem pióro do ręki i... zawahałem się. Konto numeryczne to sprytne rozwiązanie i takiego numeru strzeże się zazdrośnie jak kombinacji do własnego sejfu.
Musiałem dobrze odegrać swoją rolę, bo tego się właśnie spodziewał.
— No dobra, Nalana Gębo. Jakiekolwiek hocki-klocki z tym kontem i pożałujesz, żeś się w ogóle narodził. Wypłacicie z rachunku dokładnie tę sumę, jaką wypiszę na czeku i ani centyma więcej. Dwieście tysięcy franków szwajcarskich. Jeśli wyczyścisz mi konto, znajdę cię i skręcę ci kark.
— Może się okazać, że bardzo trudno mnie znaleźć — zauważył grzecznie.
— Nie bądź tego taki pewny, stary, oj, nie bądź. — Nie spuszczałem zeń oczu.
— Sprawdziliście mnie chyba dość dokładnie, to wiesz, kim jestem. Już niejeden chciał mnie wyrolować. Zdążyłeś nabadać, jaką reputacją się cieszę. Wieść gminna głosi, że Reardenowi nie opłaca się wchodzić w paradę. — Robiłem wszystko, żeby zabrzmiało to jak wyrok ostateczny. — Znajdę cię, stary, znajdę.
Jeśli Nalana Gęba się zdenerwował, zupełnie tego po sobie nie kazał. Może tylko przełknął zbyt głośno ślinę, nim otworzył usta.
— My też dbamy o swoją reputację — powiedział. — Nie będzie żadnych sztuczek z pańskim kontem.
— W porządku — burknąłem i raz jeszcze ująłem pióro. — Dobrze, że się rozumiemy. — Uważnie wypisałem numer, długą sekwencję cyfr i liter, którą wykułem na pamięć na wyraźne żądanie pani Smith, i na europejską modłę dodałem po kreseczce w połowie siódemek. — Jak długo to potrwa?
Wziął czek do ręki i rzucił nań okiem. Później zaczął się moim czekiem wachlować, żeby wysuszyć atrament.
— Tydzień .
Patrzyłem, jak blankiet trzepocze w powietrzu i nagle zrobiło mi się tak jakoś zimno. Teraz nie było już odwrotu.
II
Trzy dni później zabrali Slade’a i już nie wrócił. Brakowało mi go. Slade zrobił się irytujący, ale kiedy zniknął, poczułem się samotny i dziwnie zalękniony. Nie podobało mi się, że nas rozdzielili, bo zakładałem, że kolejny etap ucieczki pokonamy razem.
Nalana Gęba znielubił mnie i zarzucił towarzyskie wizyty. Spędzałem długie godziny przy oknie. Chowałem twarz za doniczkowymi kwiatkami i obserwowałem podwórze. W deszczu i w słońcu. Niewiele tam miałem do oglądania: nigdy nie używany podjazd wysypany żwirkiem i wystrzyżony trawnik, który gęsto obdziobywały kosy.