. . że ktoś używa do obiadu
niewłaściwego widelca. Ale będę musiała z nią porozmawiać. Zobaczę, czego uda
mi się dowiedzieć.
— A dokumenty? — spytałem. — Mogłabyś je przejrzeć?
— Może są jakieś stare papiery, ale nie jestem pewna. Zanim zaczęło się do-
wożenie autobusami dzieci ze wschodniej strony miasta, mieliśmy generalne po-
rządki. Większość kartoteki została przeniesiona do śródmieścia. Sprawdzę jutro.
— Od jak dawna pracujesz w Hale’u?
— Od roku. Ściągnęli mnie wraz z autobusami. Pierwsza posada po stażu
podoktoranckim. Chyba wyczuli, że mogę im sprawiać kłopoty, chcieli się mnie
szybko pozbyć i doszli do wniosku, że kilka miesięcy w Hale’u mnie złamie.
— To trudny początek — zauważyłem.
Uśmiechnęła się szeroko.
— Przechytrzyłam ich i jakoś to zniosłam. Uważali, że jestem za młoda i za
głupia, żeby zabierać głos.
— Ze mną było tak samo, gdy zaczynałem — powiedziałem. — Zaraz po stu-
diach wyznaczono mi bardzo ciężkie zadanie — pracę z dziećmi chorymi na raka.
Miałem dwadzieścia siedem lat i kierowałem programem, który obejmował dwa
tysiące pacjentów, mając do dyspozycji dwunastoosobową ekipę. Ciężka próba,
ale gdy patrzę na to teraz, jestem zadowolony, że to zrobiłem.
— Rak. To strasznie przygnębiające.
— Czasami naprawdę było przygnębiające. Ale czasami podnosiło na duchu.
U wielu dzieci nastąpiła remisja. Niektóre dawało się wyleczyć — co roku coraz więcej. W końcu prowadziliśmy wiele zajęć rehabilitacyjnych — pomagaliśmy
rodzinom poradzić sobie z nieszczęściem, uczyliśmy metod redukcji bólu, pro-
wadziliśmy doradztwo dla rodzeństwa chorych — takie badania kliniczne, które
z miejsca można było stosować. To dawało wiele satysfakcji. Teoria od razu była wprowadzana w życie. Byliśmy użyteczni, choć tylko na krótką metę. Naprawdę
czułem, że robię coś pożytecznego, że coś wnoszę w życie tych ludzi.
— Dwadzieścia siedem lat. Ile miałeś lat, gdy zrobiłeś doktorat?
— Dwadzieścia cztery.
Zagwizdała cicho.
— Cudowne dziecko, co?
— Nie, po prostu miałem na tym punkcie obsesję. Poszedłem na studia w wie-
ku szesnastu lat i parłem przed siebie.
— Dla mnie to brzmi jak fałszywa skromność — powiedziała. — Ja też wła-
ściwie zaczęłam, kiedy miałam szesnaście lat. Ale w moim przypadku to napraw-
dę nie było nic takiego. Niewielka uczelnia w Teksasie. Każdy, kto mówił płynnie po angielsku i myślał chociaż połową mózgu, dawał sobie radę.
— Gdzie w Teksasie?
52
— W San Antonio.
— Ładne miasto — oznajmiłem. — Byłem tam jakieś dziesięć lat temu, gdy
prowadziłem konsultacje dla akademii medycznej. Pływałem po rzece, pierwszy
raz w życiu jadłem preparowany owies i kupiłem sobie parę butów.
— Warto też pamiętać o Alamo — powiedziała, chwytając mocno filiżankę
z kawą.
Znowu powiało chłodem. Trzeba zmienić temat.
— No to jest z nas para przedwcześnie dojrzałych dzieciaków. Cieszymy się
owocami sukcesu.
— Jasne — odparła, wciąż napięta. — Czy to nie wspaniałe?
— Co sprawiło, że przerwałaś nauczanie i wzięłaś się do robienia doktoratu?
— Mogłabym ci przedłożyć wzniosłe wyjaśnienia, ale prawdę mówiąc, nie
byłam zbyt dobrą nauczycielką. Miałam za mało cierpliwości. Nie potrafiłam pracować z jednostkami, które okazywały się niezbyt lotne. To znaczy, teoretycznie było mi ich żal. Ale aż musiałam zaciskać zęby, gdy czekałam, żeby uzyskać od
nich właściwą odpowiedź. — Wzruszyła ramionami. — Jestem niezbyt wyrozu-
miała, co?
— Na tyle wyrozumiała, że wzięłaś się do czegoś innego.
— A jaki miałam wybór? Mogłam albo to zostawić, albo stać się wiedźmą
i nienawidzić się coraz bardziej każdego wieczora, gdy wracałam do domu. Ty
chyba wręcz przeciwnie — musisz mieć masę cierpliwości.
— Do dzieci, tak. Do reszty świata, nie zawsze.
— Więc dlaczego nie prowadzisz już terapii? Detektyw Sturgis powiedział mi,
że jesteś na emeryturze. Spodziewałam się kogoś starszego.
— Przerwałem kilka lat temu i jak na razie nie podjąłem tego ponownie — to
długa historia.
— Chciałabym jej wysłuchać.
Przedstawiłem jej w skrócie ostatnie pięć lat: Casa de Los Ninos, śmierć i de-
gradacja To były zbyt duże dawki ludzkiego nieszczęścia, przerwałem, utrzymy-
wałem się z pieniędzy zainwestowanych w nieruchomości podczas budowlanej
hossy w Kalifornii w latach siedemdziesiątych. Potem przyszło odkupienie: bra-
kowało mi radości altruizmu, ale nie chciałem podjąć się długoterminowej pracy terapeutycznej. Poszedłem na kompromis — ograniczyłem się jedynie do krótkich
konsultacji, zlecanych sądownie przez adwokatów i sędziów.
— I gliniarzy — dodała.
— Jednego gliniarza. Jesteśmy z Milem starymi przyjaciółmi.
— To mnie nie dziwi, że. . . w was obydwu wyczuwa się pewną. . . gorączkę.
Energię. Chęć zrobienia czegoś więcej niż tylko spełnienia obowiązku. — Roze-
śmiała się, znowu zażenowana. — Co sądzisz o mojej podwórkowej psychoanali-
zie, doktorze?
— Doszukuję się komplementów, w czym tylko mogę.
53
Roześmiała się i powiedziała:
— Inwestycje w nieruchomościach, hmm? Masz szczęście. Nie wiem, co bym
robiła, gdybym nie musiała pracować. Czasami naprawdę nie cierpię swojej pracy.
Może przez okrągły rok korzystałabym z oferty biura podróży Club Med.
— Obecna praca chyba też wystawia na próbę twoją cierpliwość.
— Zgadza się, ale przynajmniej mogę zamknąć drzwi, wyładować się, wy-
wrzeszczeć, czymś cisnąć — Carla jest tolerancyjna. Po prostu nie podobało mi
się, kiedy traciłam nerwy przy dzieciach i wyładowywałam się na nich. Poza tym liczy się dla mnie to, o czym mówiłeś, czyli możliwość robienia czegoś, co przynosi efekty długoterminowe. Gdy udaje mi się wprowadzić coś nowego, co na-
prawdę zdaje egzamin, oddziałuje na kilkaset dzieci jednocześnie. Ale najbardziej nienawidzę, kiedy wiem, co należy zrobić, wiem, jak to zrobić, a ktoś rzuca mi kłody pod nogi.
Potrząsnęła głową i dodała:
— Strasznie nie cierpię biurokratów. A czasami siadam wygodnie, spoglądam
na te wszystkie śmieci na moim biurku i uświadamiam sobie, że sama jestem
biurokratką.
— Czy myślałaś kiedykolwiek, żeby zająć się czymś innym?
— I co, znowu wrócić na uczelnię? Nie, dziękuję. Mam już dwadzieścia dzie-
więć lat. Nadchodzi taka pora, że trzeba się ustatkować i ciągnąć swój kierat.
Potarłem czoło.
— Dwadzieścia dziewięć lat? Nieźle. I już jesteś gotowa na bujany fotel na
werandzie?
— Czasami mam wrażenie, że bardzo by mi się przydał taki fotel — odparła.