— Dobrze. Skoro tak, nie ma o czym mówić. Wykonaj swój plan. . . ale pa-
miętaj: wykonaj go w całości!. . . a mam nadzieję, że wyjdzie to na dobre i tobie, i nam wszystkim.
— Ja też się tego spodziewam. A w każdym razie chcę się w czwartek zabawić
i spłatać wszystkim figla.
— Ciekaw jestem, kto się będzie śmiał — powiedział Gandalf kręcąc głową.
— Zobaczymy — rzekł Bilbo.
Nazajutrz znów wozy za wozami zajeżdżały na Pagórek. Doszłoby zapewne
do szemrania, że Bilbo pomija miejscowych kupców, ale jeszcze w tym samym ty-
godniu zaczęły się sypać z Bag End zamówienia na wszelkiego rodzaju prowianty
oraz przedmioty pierwszej potrzeby lub zbytku, jakie tylko można było znaleźć
w Hobbitonie, Nad Wodą i w okolicy. Entuzjazm ogarnął obywateli, którzy skre-
ślali dni w kalendarzu i niecierpliwie wypatrywali listonosza, spodziewając się
zaproszeń.
Wkrótce zaproszenia sypnęły się obficie, urząd pocztowy w Hobbitonie pę-
kał od nich, a urząd pocztowy Nad Wodą tonął w ich powodzi, musiano wezwać
do pomocy ochotniczych listonoszy. Nieprzerwany strumień liścików płynął też
z powrotem na Pagórek, niosąc w odpowiedzi setki kurtuazyjnych wariacji na ten
sam zawsze temat: „Dziękuję najuprzejmiej, stawię się niezawodnie”.
Na bramie Bag End ukazało się ogłoszenie: „Wstęp wyłącznie dla intere-
santów w sprawie urodzinowego przyjęcia”. Ale nawet osoby powołujące się na
rzeczywisty lub rzekomy interes w sprawie przyjęcia nie zawsze wpuszczano do
wnętrza. Bilbo był zajęty: pisał zaproszenia, odnotowywał odpowiedzi, pakował
prezenty i w sekrecie czynił pewne osobiste przygotowania. Od dnia przybycia
Gandalfa nikt pana Bagginsa nie widywał. Pewnego ranka hobbici zbudziwszy
się ujrzeli na rozległym polu paliki i rozsnute sznury: tu miały stanąć namioty
i altany. W nasypie, oddzielającym posiadłość Bilba od drogi, przekopano dogod-
ne wejście i zbudowano szerokie schody pod wysoką białą bramą. Trzy rodziny
hobbickie z Bagshot Row, uliczki przytykającej do terenu zabawy, żywo intere-
sowały się tymi robotami, a wszyscy im zazdrościli. Staruszek Gamgee już nawet
nie udawał, że pracuje w swoim ogródku.
Zaczęły się pojawiać namioty. Jedna altana, większa od innych, tak była ob-
szerna, że całe drzewo rosnące pośrodku pola zmieściło się w niej i sterczało
dumnie nad głównym stołem. Na gałęziach rozwieszono lampiony. Ale najbar-
28
dziej obiecująco (dla hobbitów) wyglądała olbrzymia polowa kuchnia urządzona w północnym kącie terenu. Istna armia kucharzy, zwołanych z wszystkich gospód
i restauracji w promieniu kilku mil, przybyła na pomoc krasnoludom oraz innym
niezwykłym gościom kwaterującym w Bag End. Ogólne podniecenie doszło do
szczytu.
Nagle niebo się zachmurzyło. A stało się to w środę, w wigilię przyjęcia. Za-
niepokojono się okropnie. Wreszcie zaświtał czwartek, dwudziesty drugi wrze-
śnia. Słońce wstało, chmury się rozpierzchły, wciągnięto flagi na maszty i zaczęła się zabawa.
Bilbo nazwał to „przyjęciem”, naprawdę jednak była to jedna wielka zaba-
wa złożona z mnóstwa rozmaitych zabaw. Właściwie zaproszony został kto żyw
w okolicy. Paru hobbitów, pominiętych przypadkowo, i tak przyszło, więc moż-
na ich nie odliczać. Zaproszono też wiele osób z dalszych stron kraju, a kilka
nawet z zagranicy. Bilbo osobiście witał gości (przewidzianych i dodatkowych)
przy nowej białej bramie. Wręczał podarki wszystkim oraz wielu innym, to zna-
czy tym, którzy, wymknąwszy się furtką od tyłu, po raz drugi zgłaszali się u białej bramy. Hobbici w dzień własnych urodzin zawsze rozdają znajomym prezenty.
Zwykle są to niekosztowne drobiazgi i nie w takiej obfitości, jak na przyjęciu
u Bilba; zwyczaj wcale niezły. Na przykład w Hobbitonie i Nad Wodą co dzień,
jak rok okrągły, przypadały czyjeś urodziny, więc każdy hobbit w tej okolicy miał