Każdy jest innym i nikt sobą samym.

Jedyną żywą istotą na pokładzie był - i to jest w tym właśnie najdziwniejsze - isalamir.
Thrawn zesztywniał.
- Proszę mi go pokazać.
Kapitan wcisnął klawisz zmieniający strony i na monitorze pojawiło się kolejne zdjęcie: zbliżenie isalamira na pod-
trzymującej go przy życiu konstrukcji.
- Ta rama nie została wykonana przez nas. Nie sposób określić, skąd pochodzi.
- Myli się pan, kapitanie: bardzo łatwo to określić - zapewnił go admirał. Wyprostował się i wziął głęboki oddech. -
Proszę ogłosić alarm wewnętrzny. Mamy gości na pokładzie.
Pellaeon spojrzał na niego zdumiony. Namacał palcami odpowiedni guzik i wcisnął go.
- Gości? - powtórzył, gdy rozległo się zawodzące wycie syren.
- Tak. - Czerwone oczy Thrawna rozjarzyły się nagłym blaskiem. - Niech pan poleci, aby natychmiast sprawdzono ce-
lę Karrde'a. Jeśli jeszcze tam jest, to ma być natychmiast stamtąd przeniesiony i umieszczony pod strażą szturmowców.
Niech inna grupa strażników otoczy promy transportowe i przystąpi do sprawdzania tożsamości ich załóg. A potem - za-
wiesił głos - proszę wyłączyć centralny komputer “Chimery”.
Palce Pellaeona zamarły na klawiaturze.
- Wyłączyć...?!
- Wydałem panu rozkaz, kapitanie - przerwał mu Thrawn.
- Tak jest, panie admirale - wydusił Pellaeon zesztywniałymi ustami. W ciągu całej swojej służby we Flocie Imperial-
nej nie spotkał się z przypadkiem, żeby rozmyślnie wyłączono główny komputer statku - chyba że w czasie naprawy w do-
ku kosmicznym. Taka operacja oznaczała, że statek stanie się zupełnie ślepy i głuchy. Biorąc pod uwagę fakt, że na pokła-
dzie byli intruzi, mogło to przynieść katastrofalne skutki.
- Zgadzam się, że to nieco utrudni nasze działania - rzekł Thrawn, jakby czytając w myślach Pellaeona - ale jeszcze
bardziej zaszkodzi naszym wrogom. Widzi pan, kapitanie, napastnicy mogli poznać planowany kurs i miejsce postoju
“Chimery” tylko w jeden jedyny sposób: Mara Jade włamała się do komputera po tym, jak przywieźliśmy ją z Karrde'em
na statek.
- To niemożliwe - nie dawał za wygraną Pellaeon. Drgnął, gdy wszystkie przyrządy zamigotały i zgasły. - Wszelkie
kody dostępu, jakie mogła znać, zmieniono już wiele lat temu.
- Chyba że pewne kody wbudowano w system na stałe. Mógł je tam umieścić Imperator dla potrzeb swoich i swoich
agentów. Jade bez wątpienia na tym właśnie bazuje, próbując uwolnić Karrde'a; i dlatego pozbawiliśmy ją tej możliwości.
Zbliżył się do nich jeden ze szturmowców.
- O co chodzi? - spytał Thrawn.
- Przekazana przez komunikator wiadomość z więzienia - rozległ się przefiltrowany przez układ elektroniczny hełmu
głos - więźnia Talona Karrde'a nie ma w celi.
- Rozumiem - odparł admirał ponuro. - Niech wszystkie oddziały zaczną przeszukiwać obszar miedzy więzieniem a
hangarami rufowymi. Karrde ma być schwytany żywy - to nie znaczy, że nie może zostać ranny. A jeśli chodzi o jego nie-
doszłych wybawicieli, to też wolałbym ich mieć żywcem. Ale jeśli się nie uda... - zawiesił głos. - Jeśli się nie uda, to jakoś
się z tym pogodzę.
ROZDZIAŁ 23
Z umieszczonego pod sufitem głośnika rozległo się wycie syreny, a w parę sekund później kabina zatrzymała się rap-
townie.
- Do diabła - mruknął jeden z dwóch żołnierzy, którzy wsiedli do windy na miejsce techników. Wyciągnął zza klamry
paska niewielki identyfikator. - Czy tym na mostku nigdy nie znudzi się organizowanie ćwiczeń?
- Za takie gadki mogą cię postawić przed plutonem szturmowców - ostrzegł go drugi, spoglądając z ukosa na Luke'a i
dwoje pozostałych. Wysunął się przed towarzysza, włożył swój identyfikator w otwór tablicy sterowniczej i wystukał kod
potwierdzający. - I tak jest znacznie lepiej, odkąd wielki admirał objął dowództwo. A co, chciałbyś może, żeby ogłaszali
próbne alarmy z wyprzedzeniem?
- Jeśli chcesz znać moje zdanie, to uważam, że to wszystko jest bez sensu - stwierdził pierwszy żołnierz, poddając
identyfikator identycznej procedurze. - Co oni sobie, u licha, wyobrażają? Że na pokład może się nagle przedostać banda
piratów, czy co?
Luke spojrzał pytająco na Karrde'a, zastanawiając się, co powinni w tej sytuacji zrobić. Ale Mara już ruszyła w kie-
runku żołnierzy. Ściskała w dłoni wyjęty z kombinezonu identyfikator. Weszła pomiędzy mężczyzn, wyciągnęła rękę z