Każdy jest innym i nikt sobą samym.

– Manfred i Shasa przystanęli, a Tricia kontynuowała: – Znowu pytała o dowódcę
eskadry Courtneya, proszę pana, a kiedy powiedziałam, że jest pan zajęty, odparła, że ma dla
pana nowiny o Białym Mieczu. Mówiła, że pan zrozumie.
– O Białym Mieczu! – Shasa zamarł i wbił w nią wzrok. – Czy zostawiła numer telefonu?
– Nie, proszę pana, ale powiedziała, że musi się pan z nią spotkać na dworcu kolejowym w
Kapsztadzie dziś po południu o piątej trzydzieści, peron czwarty.
– W jaki sposób ją poznam?
– Twierdzi, że zna pana z widzenia. Ma pan po prostu stać na peronie, a ona sama do pana
podejdzie.
Shasa był tak przejęty otrzymaną wiadomością, że nie zauważył reakcji Manfreda De La
Reya na tajemniczy pseudonim „Biały Miecz”. Cała krew odpłynęła mu z twarzy, a górna warga i
policzki pokryły się potem. Bez słowa odwrócił się i wypadł na korytarz.
Biały Miecz prześladował Shasę przez całe posiedzenie Armscoru. Omawiali nowe pociski
typu powietrze-ziemia przeznaczone dla lotnictwa, ale Shasa zupełnie nie mógł się
skoncentrować. Dręczyły go wspomnienia o dziadku – dobrym i łagodnym człowieku, którego
tak kochał i który został zamordowany właśnie przez Białego Miecza. Jego śmierć była jednym z
najdotkliwszych ciosów w życiu. Gniew, który odczuwał zaraz po tamtym brutalnym zabójstwie,
wrócił do niego na nowo, ze zdwojoną siłą.
Biały Miecz, pomyślał. Jeżeli uda mi się odkryć, kim jesteś, nawet po upływie tych
wszystkich lat, zapłacisz mi za to i obiecuję, że doliczę ci bardzo uciążliwe odsetki za zwłokę.
Po wyjściu od Shasy Manfred De La Rey skierował się prosto do swojego biura w końcu
korytarza. Sekretarka powiedziała coś do niego, kiedy przechodził obok jej biurka, ale zdawał się
tego nie słyszeć.
Wszedł i zamknął drzwi swojego gabinetu na klucz, ale zamiast usiąść za potężnym,
mahoniowym biurkiem, niespokojnie przemierzał pokój tam i z powrotem. Jego oczy nie
dostrzegały niczego, a masywne szczęki zaciskały się jak zęby buldoga na kości. Wyjął z
kieszeni marynarki chusteczkę do nosa i otarł twarz, po czym zatrzymał się, żeby przyjrzeć się
sobie w lustrze wiszącym na ścianie za biurkiem. Był tak blady, że jego policzki miały aż
niebieskawy odcień, a oczy były dzikie jak u rannego lamparta schwytanego w pułapkę.
– Biały Miecz – wyszeptał. Upłynęło dwadzieścia pięć lat, od kiedy używał tego pseudonimu
po raz ostatni, ale dobrze pamiętał siebie z włosami i wielką, gęstą brodą ufarbowanymi na
czarno, stojącego na mostku niemieckiego U-boota, który zbliżał się w ciemnościach do lądu,
wypatrującego ogni sygnałowych na plaży, gdzie czekał na niego Stander.
Roelf Stander był jego nieodłącznym druhem w trakcie tych wszystkich niebezpiecznych dni
i rozpaczliwych wysiłków. Wiele swoich operacji planowali w kuchni domku Standerów w
malutkiej wiosce Stellenbosch. To właśnie tam podał im szczegóły akcji, która miała
zapoczątkować wspaniałe powstanie afrykanerskich patriotów. I na wszystkich tych spotkaniach
obecna była w dyskretny, nie narzucający się sposób Sara Stander – przygotowywała kawę i
jedzenie, nigdy się sama nie odzywała, tylko słuchała, o czym mówią. Dopiero wiele lat później
Manfred zrozumiał, jak uważnie słuchała.
W 1948 roku, kiedy Afrykanerzy w końcu zdobyli w tajnych wyborach władzę, której nie
udało się im wcześniej zdobyć walką i przemocą, ciężka i lojalna praca Manfreda została
wynagrodzona stanowiskiem wiceministra w departamencie sprawiedliwości.
Jednym z jego pierwszych posunięć było odnalezienie akt dotyczących nie wyjaśnionego
zamachu na życie Jana Smutsa i morderstwa sir Garricka Courtneya. Nim je zniszczył, wszystko
uważnie przeczytał i dowiedział się, że zostali oszukani, że do ich walecznej grupy patriotów
należał wtedy zdrajca – kobieta, która zadzwoniła do ochrony Smutsa i ostrzegła ich przed
zamachem.
Odgadł, kim była, ale nigdy tego nie okazał, ani nie wymierzył jej należnej kary. Cierpliwie
czekał na właściwy moment, żeby zadać ostateczny cios, napawając się myślą o zemście przez
całe dziesięciolecia. Śledził powolny upadek zdrajczyni, obserwował, jak staje się stara i
zgorzkniała, udaremniając równocześnie wszelkie wysiłki jej męża, który marzył o karierze