.. Przed czym?... Była chwila, że chciał
schować się pod ławkę, prosić obecnych, ażeby na nim usiedli, i tak dojechać do stacji...
Zamknął oczy, zaciął zęby, schwycił się rękoma za frędzle obicia; pot wystąpił mu na czoło i spływał po twarzy, a pociąg drżał i pędził... Nareszcie rozległ się świst jeden... drugi i pociąg zatrzymał się na
stacji.
"Jestem ocalony" - pomyślał Wokulski.
Jednocześnie obudził się pan Łęcki.
- Co to za stacja? - spytał Wokulskiego.
- Skierniewice - odpowiedziała panna Izabela.
Konduktor otworzył drzwi. Wokulski zerwał się z siedzenia. Potrącił pana Tomasza, zatoczył się na przeciwną ławkę, potknął się na stopniu i wbiegł do bufetu.
- Wódki!... - zawołał.
Zdziwiona bufetowa podała mu kieliszek. Podniósł go do ust, ale uczuł ściskanie w gardle i nudności i postawił kieliszek nietknięty.
W wagonie Starski rozmawiał z panną Izabelą.
- No, już daruj, kuzynko - rzekł - ale z takim pośpiechem nie wychodzi się z wagonu przy damach.
- Może chory? - odpowiedziała panna Izabela czując jakiś niepokój.
- W każdym razie jest to choroba nie tyle niebezpieczna, ile nie cierpiąca zwłoki... Czy każesz sobie co podać, kuzynko?
- Niech mi dadzą wody sodowej.
Starski poszedł do bufetu; panna Izabela wyglądała oknem. Jej nieokreślony niepokój wzrastał.
"W tym coś jest... - myślała. - Jak on dziwnie wyglądał..."
Wokulski z bufetu poszedł na koniec peronu. Kilka razy odetchnął głęboko, napił się wody z beczki, przy której stała jakaś uboga kobieta i paru Żydków. Powoli oprzytomniał, a spostrzegłszy nadkonduktora rzekł :
- Kochany panie, weź do rąk jaki papier...
- Co to panu?...
- Nic. Weź pan z biura jakiś papier i przed naszym wagonem powiedz, że jest telegram do Wokulskiego.
- Do pana?...
- Tak...
Nadkonduktor mocno się zdziwił, ale poszedł do telegrafu. W parę minut wyszedł z biura i zbliżywszy się do wagonu, w którym siedział pan Łęcki z córką, zawołał:
- Telegram do pana Wokulskiego!...
- Co to znaczy?... pokaż pan... - odezwał się zaniepokojony pan Tomasz.
Ale w tej chwili obok nadkonduktora stanął Wokulski, odebrał papier, spokojnie otworzył go i choć w tym miejscu było zupełnie ciemno, udał, że czyta.
- Co to za telegram?... - zapytał go pan Tomasz.
- Z Warszawy - odparł Wokulski. - Muszę wracać.
- Wraca pan?... - zawołała panna Izabela. - Czy jakie nieszczęście?...
- Nie, pani. Mój wspólnik wzywa mnie.
- Zysk czy strata?... - szepnął pan Tomasz wychylając się przez okno.
- Ogromny zysk - odparł tym samym tonem Wokulski.
- A... to jedź..: - poradził mu pan Tomasz.
- Ale po cóż ma pan tu zostawać? - zawołała panna Izabela.- Musi pan czekać na pociąg, a w takim razie lepiej niech pan jedzie z nami naprzeciw niego. Będziemy jeszcze parę godzin razem...
- Bela wybornie radzi - wtrącił pan Tomasz.
- Nie, panie - odpowiedział Wokulski. - Wolę stąd pojechać na lokomotywie aniżeli tracić parę godzin.
Panna Izabela przypatrywała mu się szeroko otwartymi oczyma. W tej chwili spostrzegła w nim coś zupełnie nowego i - zainteresował ją.
"Jaka to bogata natura!" - pomyślała.
W ciągu paru minut Wokulski bez powodu spotężniał w jej oczach, a Starski wydał się małym i zabawnym.
"Ale dlaczego on zostaje?... Skąd się tu wziął telegram?.. " - mówiła w sobie i po nieokreślonym niepokoju ogarnęła ją trwoga.
Wokulski znowu zwrócił się ku bufetowi, aby znaleźć posługacza, który wyjąłby mu rzeczy, i zetknął się ze Starskim.
- Co panu jest?... - zawołał Starski wpatrując się w niego przy świetle padającym z sali.
Wokulski wziął go pod ramię i pociągnął za sobą wzdłuż peronu.
- Niech pana to nie gniewa, panie Starski, co powiem - rzekł głuchym głosem. - Pan myli się co do siebie... W panu jest tyle demona, ile trucizny w zapałce... I wcale pan nie posiada szampańskich własności... Pan ma raczej własności starego sera, co to podnieca chore żołądki, ale prosty smak może pobudzić do wymiotów... Przepraszam pana...
Starski słuchał oszołomiony. Nic nie rozumiał, a jednak zdawało mu się, że coś rozumie. zaczął
przypuszczać, że ma przed sobą wariata.
Odezwał się drugi dzwonek, podróżni tłumem wybiegli z bufetu do wagonów.