Każdy jest innym i nikt sobą samym.


— Ja nie chcę siedzieć. Mnie ta cała granda nie pasuje. Raz się dałem wrąbać i cześć, nie chcę więcej. Bałem się skubańca, ale i przy Ząbku nie miałem życia. No, nie podoba mi się to i szlus.
Pochwaliliśmy go na wyścigi i z całego serca. Dojda poczuł się jakby pewniej.
— Trzy dni nie minęły, jak przyjechałem do tej Legnicy i poszedłem do Goboli. Powiedziałem mu, że jest cynk na niego, dwóch się szykuje, żeby mu rąbnąć mapy. Wzdrygnął się i powiada, że nic nie rozumie, jakie mapy. Jakie, to ja nie wiem. powiadam, ale jest jakaś hojsa na mapy, co i raz to jakiś robotę nadaje i nic nie chce, tylko mapy. I zdjęcia. Gobola trochę zczerwieniał, ale nic, powiada, że to jakaś głupota, on nic nie rozumie, ale nie szkodzi, bardzo mi dziękuje za ostrzeżenie. Zmyłem się z miejsca, wcale mu nie powiedziałem jak się nazywam ani nic, no i następny raz spotkałem go tu w lesie, w dwa lata później. Zaczęliśmy gadać…
Zawahał się, wydłubał sobie nowego papierosa, zapalił i pogapił się w las. Podjął decyzję.
— Dobra, to już powiem. Rozciekawiłem się trochę, co to za mapy i tak mi przyszło do łba, że może tam jakie skarby naznaczone albo co.
Zahaczyłem go o to. Powiedział, że głupi jestem i żebym to sobie ze łba wybił. Że to z wojny pamiątki i papiery po Niemcach. Z początku mu nie wierzyłem, myślałem, że oczy mydli, żeby dla siebie załapać, no i nawet tak trochę… tego… No, wpadałem do niego, niby z wizytą i patrzyłem po kątach jak nie widział… I podglądałem go trochę w lesie. Nic mu nie ukradłem, nic nie wypatrzyłem i przekonał mnie w końcu. W ogóle to on był porządny człowiek… A co ja przeżyłem przez te cztery lata zawieszenia, to się na mdłości zbiera, do głupiej knajpy na wódkę człowiek bał się iść… Nie daj Bóg, w co się wplątać! Dlatego jak tego drugiego podleca tu zobaczyłem, to aż mi się coś w środku zrobiło. Goboli o nim z miejsca powiedziałem…
Dojda rozłożył się kompletnie. Nie wiadomo dokładnie, czym dla niego byliśmy, jakąś instancją rozgrzeszającą, przyjaciółmi od serca czy jeszcze czymś innym. Najprawdopodobniej pękło w nim czteroletnie napięcie, wylewał z siebie całą spowiedź z gwałtownością fali powodziowej. Musiałam pohamować ten szał ekspiacyjny, bo coś mi się zaczęło nie zgadzać.
— Czekajże, powiedz jeszcze raz dokładnie, którego tu widziałeś? Tego kudłatego?
— Kudłatego? A skąd! Tego drugiego! Tego, co miał Loczek dla niego robić. On był jeszcze gorszy i ja się go bałem od pierwszego kopa. To on tu był, poznałem z miejsca.
— Widocznie nie znalazł wykonawców i sam przyjechał — mruknął Maciek.
Wyciągnęłam z torebki plik zdjęć. Dojda spojrzał wręcz zachłannie.
— Ten! — wrzasnął zduszonym głosem.
— Co ten?
— Ten! — powtórzył z przejęciem, popukując w Michałka z makietą. — Tylko starszy. Znaczy, tu jest młodszy. Ten kudłaty!
— Ręce opadają — wymamrotał ze wstrętem Maciek.
Też poczułam się nieco ogłuszona. Michałek w małpich kudłach, nawiązujący kontakty z marginesem przeciwko Fredziowi, u którego bywał z wizytą… Obłęd.
— Przyjrzyj się, czy tu gdzieś nie ma tego drugiego — rozkazałam, chyba odrobinę rozpaczliwie.
Drugiego zleceniodawcy Dojda nie znalazł mimo skrupulatnego oglądania każdej podobizny. W ogóle więcej znajomych nie było,
Michałek wystąpił solo. Dałam mu w końcu spokój, podwiozłam do domu i wypuściłam z samochodu. Na czoło naszych potrzeb wysunął się Zefuś.
 

Leśniczy Zefiryn Mentalski patrzył na Maćka jak na upiora.
— Grzegorz… — powiedział osłupiałym szeptem. — Przecież ty nie żyjesz… Chryste, byłem przy twojej śmierci… Krzyż stawiałem na twoim grobie…
Mróz mi przeleciał po kręgosłupie i też spojrzałam na Maćka ze zgrozą. Znałam go przeszło trzydzieści lat i cały czas wyglądał jak żywy!
Maciek nie przejął się wcale. Przeciwnie, rozpromienił się niczym wiosenny poranek.