Każdy jest innym i nikt sobą samym.

Wysiedli. Rębałło roz­glądnął się. Domy w okolicy sprawiały wrażenie opusz­czonych, cała dzielnica - zupełnie wyludnionej. Wrony krakały złośliwie z pokrytych śniegiem dachów.
- Tu pan mieszka?
Wyjętym z kieszeni płaszcza kluczem Trudny otworzył drzwi jednego z wciśniętych w długi, szary szereg budyn­ków. Zamachał na księdza, który się ociągał.
Cisza we wnętrzu domu była jeszcze cięższa od tej z ulicy. Panowało tu jednak przyjemne ciepło; zdjęli wie­rzchnie okrycia, Trudny powiesił je na wieszaku przy wejściu. Ksiądz Franciszek zajrzał do pokoju po lewej: stała tam, już przybrana, wielka choina.
- I? - spytał, gdy gospodarz spojrzał nań wyczekująco. - Gdzie one?
- Kto?
- No, duchy.
Trudny zacisnął szczęki.
- Myśli ksiądz, że pokazują się na moje zawołanie, czy jak?
- No dobrze, to co ja mam robić?
- Egzorcyzmować.
- Kogo? Może pan sam jest opętany? Głupstw się pan naczytał, my nie paramy się jakąś czarną magią.
- Dom niech ksiądz egzorcyzmuje.
- Aha. Dom. No, łacinie. Jak pan to sobie wyobraża?
- No, nie wiem, to nie ja jestem księdzem.
- Fakt - Rębałło rozejrzał się. - Gdzie pan te duchy widział?
Trudny wskazał kąt między schodami na piętro, pół­nocną ścianą, a ścianą boczną holu. W tej północnej wid­niało kilka dziur, które ksiądz bezbłędnie rozpoznał jako blizny po kulach.
- Ktoś tu strzelał?
- Właśnie - odparł Trudny, uśmiechając się dziwnie. -Mój znajomy. Wyszedł w środku nocy do łazienki i zoba­czył coś takiego, że wystrzelał cały magazynek. Może ksiądz zacząć właśnie stamtąd.
- Pańscy znajomi zawsze chodzą do łazienki z karabi­nami?
- Wie ksiądz, Szwab wszędzie się wciśnie.
Rębałło pokręcił głową, zdjęty mimowolną sympatią do tego mężczyzny.
- Szczerze panu mówię - rzekł - że mam to za zabo­bon. Nie będzie to uczciwe z mojej strony, bo choć mogę odprawić ten rytuał i odprawię, jeśli pan chce, to dla mnie pozostanie on pustym teatrem. Nie ma we mnie wiary w te pańskie duchy, skądże więc miałbym wziąć wiarę w egzorcyzmującą moc mych formuł? Pan mnie rozumie? Cieszę się. No to gdzie to kropidło i woda?
Trudny przyniósł. Ksiądz Franciszek, zamoczywszy de­likatnie miotełkę kropidła w święconej wodzie, podszedł bliżej do ostrzelanej ściany, aż częściowo zasłonił go szkie­let spiralnych schodów; gospodarz podążał tuż za nim.
Rębałło westchnął, zamachnął się, i mamrocząc po ła­cinie skomplikowane inwokacje, prysnął chmurą drob­nych kropel na mur.
Dom ryknął. Ściana wydęła się i zadrgała niczym mem­brana, po czym najgłębiej wypaczony jej fragment - znik­nął, jakby zanurzony pod pionową powierzchnię jeziora niebytu. Pozostawił po sobie owalnego kształtu dziurę, przez którą dął z podwórka do wnętrza budynku zimny wiatr. Dziura była rozmiarów sporej miednicy, a jej kra­wędzie przechodziły przez strukturę muru bez zważania na układ cegieł, które przycięto gładko i bez żadnych skruszeń czy pęknięć.
Księdzu Franciszkowi słowa zamarły na wargach. Miotnął się w tył i wpadł na gospodarza, który tylko klął or­dynarnie. Kropidło upadło na podłogę, podobnie talerz ze święconą wodą; prawie natychmiast przedmioty te zniknęły, a i rozlana ciecz wyparowała w mgnieniu oka. Ksiądz wrzasnął. Klnący nieprzerwanie Trudny odciągał go do ty­łu, aż niemal siłą wepchnął do salonu i zamknął za sobą drzwi do holu, gdzie wył mroźny wicher. Rębałło w końcu wyrwał mu się.
- Mój Boże - jęknął. - Mój Boże.
Trudny był już przy barku; wyjął zeń butelkę i dwa kieliszki. Nalał równo po brzegi. Chwilę odczekał i pod­szedł z nimi do księdza, a nie uronił po drodze ni kropli. Podał jeden Franciszkowi. Wychylili je bez słowa.
Rębałło podwinął wąsa i, wciąż kręcąc w oszołomieniu głową, zwalił się w najbliższy fotel. Nic nie mówił: nasłu­chiwał odgłosów dobiegających z holu. Trudny wrócił do barku.
- Zdarzało się już... coś takiego? - spytał go wreszcie ksiądz.
- Skąd!
Rębałło spojrzał z uwagą na zapatrzonego przez okno w burzowe niebo Jana Hermana.
- Po co właściwie pan mnie tu przywiózł? Trudny wzruszył ramionami.
- Chciałem zobaczyć, co się stanie - rzekł. - Chciałem się przekonać, czy to rzeczywiście jakieś... - prychnął -siły nieczyste.
Ksiądz otarł pot z czoła. Przechylił głowę, by lepiej sły­szeć dźwięki dochodzące zza drzwi prowadzących na ko­rytarz, ale stamtąd nie dochodziły żadne dźwięki.
Trudny wskazał ruchem brody niebo.
- Gdyby to nie był dzień... Gdyby nie zdarzyło się to w jasny dzień, ale nocą właśnie...
- To co?
Trudny zacisnął szczęki, odwrócił się od okna, zdecydo­wanym krokiem przemaszerował do drzwi, otworzył je i wyjrzał.
- Niech ksiądz zobaczy.

Tematy