Zgodził się na dystans, jaki im obojgu
narzuciła, a jednak opiekował się nią troskliwie, pokazując, że jest dla niego ważna. Jak
zachowałby się Ludwik? Czy potrafiłby być z nią w tych najtrudniejszych chwilach? Czy
karmiłby ją małą łyżeczką, przekonując, że trzeba jeść, by się wzmocnić, a ona tylko dla
niego pokonywałaby tę szczególną nudność wynikłą z niechęci do jakiegokolwiek jedzenia?
Matka... Tak zależało jej na ponownym spotkaniu z Mazurami.
- Przeze mnie twoja podróż sentymentalna nie udała się, mamo - powiedziała Inga z
wyraźnym żalem.
Rosemarie pocieszyła ją:
- Nie martw się, najważniejsze, że jesteś zdrowa. Jeszcze tam wrócę. A może kiedyś
wrócimy tam wszyscy?
Czasem warto zdobyć się na otwarcie serca na coś na pozór kruchego, co może stać
się treścią życia... Trzeba tylko dać czasowi czas, żyć z nim, ale nie sterować, nie popychać
na siłę. Słuchać, jak mówi: dajmy życiu zrealizować jego plan.
Rosemarie nie mogła już doczekać się, kiedy obejrzy na ekranie swojego starego
komputera zdjęcia zrobione w Pustnikach, Mrągowie, Sorkwitach. Na szczęście zdążyła
odwiedzić te miejsca, tak ważne dla niej. Nie odważyła się tylko jechać do Zyndak, skąd
pochodził Gustaw. Bała się spotkać z jego synem, który wciąż mieszkał w domu
odziedziczonym po zmarłym ojcu. Może był podobny do tamtej kobiety?
Chciała też jak najszybciej podzielić się z Helgą dziwnym, szalonym jak na kobietę
wjej wieku pomysłem, jaki przyszedł jej do głowy po spotkaniu z Ignacem Bacławskim.
Do Griinbergu wjechali gęstą nocą. Powietrze było cieplejsze niż w Polsce, mniej
wilgotne, przez co wydawało się lżejsze. Dla Ingi to miało duże znaczenie, gdyż wciąż
jeszcze odczuwała ciężar w płucach. Najpierw zawieźli do domu Rosemarie, Michał pomógł
jej zanieść bagaże, a potem pojechali do Ingi. Na schodach panowała ciemność, Michał
sięgnął ręką w pustą przestrzeń, chcąc zapalić światło. Inga zrobiła to samo. Na moment ich
dłonie zetknęły się ze sobą jak ćmy, ciepło, przyjemnie. Inga szybko cofnęła swoją dłoń, a po
chwili, jakby zawstydzona, odezwała się, chcąc słowami zagłuszyć tę dziwną sytuację, która
znosiła dystans pomiędzy nimi:
- Jak dobrze, że nareszcie jestem w domu, tu mi najlepiej, moje łóżko, moja kuchnia -
mówiła szczęśliwa, choć po chwili uświadomiła sobie, że niedawno jeszcze wracała do kogoś,
a teraz czekają na nią samotne ściany i kwiaty na parapecie. Michał szedł za nią, z walizką,
torbą, nie zastanawiając się, gdzie przenocuje; przecież hotele czynne są całą dobę.
W drzwiach mieszkania tkwiła biała kartka. Inga wyjęła ją wolno, zaciekawiona.
Przeczytała i podała Michałowi:
„Chcę się z tobą spotkać. Musimy porozmawiać, daj mi jakiś znak. L”.
Pobladł dziwnie. Posmutniał. Inga zauważyła to.
- No coś ty, wcale się z nim nie spotkam! Nie mam zamiaru. Zaczynam życie od
nowa, bo to wielki dar. Jak wielki, zrozumiałam dopiero teraz, gdy mogłam je stracić. Nie
mam czasu na tracenie go z beznadziejnymi facetami.
- A z jakimi chcesz go tracić? - zażartował Michał, stawiając walizkę na podłodze.
Inga spojrzała na niego. Przez te wszystkie spędzone razem dni przekonała się, że jest
dobrym człowiekiem. Nie zrobił niczego, czego by nie chciała. Ani razu jej nie dotknął, poza
podaniem ramienia na szpitalnych schodach. Miała jednak nieznośne poczucie, że wciąż
dotykał ją swoimi myślami.
- Z takimi, którzy mnie zafascynują, w których oczach będę widzieć odwagę do walki
z każdym życiowym przypływem i odpływem. Którzy, niczym odważni żeglarze, będą w
stanie zmierzyć się z wielkim wiatrem swoich marzeń.