Każdy jest innym i nikt sobą samym.

Lecz ten dziki człowiek miał na sobie jaką taką odzież, a mianowicie coś w rodzaju tu-
niki ze szczurzych skórek oraz na szyi długi naszyjnik z muszel – może jakiś talizman?... Mi-
nę miał posępną i chmurną. Stał nieruchomo, o ile go pozostawiono w spokoju, tylko czasami
spoglądał spode łba, ukradkiem, w stronę lasu. Gdy jednak kto doń podchodził i przypatrywał
mu się, poczynał zaraz ciskać się i rzucać, szczerząc z wściekłością duże i jak u wilka ostre
zęby.
Dumnak począł nam opowiadać:
– O trzy dni drogi stąd wśród prawie niedostępnej gęstwiny leśnej spostrzegliśmy dużą
pieczarę w skale, z której dochodził nas ciężki zaduch. Nic dziwnego – u wejścia bowiem do
jaskini leżało kilka na pół odartych z mięsa i na pół rozkładających się trupów zwierząt. Po-
mimo iż deszcz począł padać właśnie, woleliśmy schronić się raczej pod występ skały niźli
wejść do jaskini zamieszkałej – jak sądziliśmy– przez jakiegoś czworonożnego drapieżnika.
Raptem z czarnego jej otworu wypadł na nas niespodzianie ten oto dzikus, który na pierwszy
rzut oka zrobił na mnie wrażenie nie człowieka, tylko jakiegoś olbrzymiego włochatego kłęb-
ka. Odskoczyłem mimo woli. Ten ruch bezwiedny ocalił mię od śmierci, gdyż toporek ka-
11
mienny, który widzicie, świsnął mi tuż koło głowy i zadrasnąwszy cokolwiek ucho zranił
ciężko w ramię. Na szczęście dziki z rozpędu potknął się o korzenie drzewa i rozciągnął jak
długi na ziemi, my zaś naturalnie skorzystaliśmy z tego natychmiast i rzuciwszy się nań z
dwu stron mimo jego zaciętego oporu pokonaliśmy go i związali sznurami. Możecie teraz
osądzić, czy to nam przyszło łatwo! Gdyśmy się jeszcze szamotali, z przeraźliwym krzykiem
przemknęła koło nas jakaś podobna do naszego jeńca istota, prawdopodobnie jego godna
małżonka, która uciekła z dwojgiem małych w głąb lasu. Weszliśmy następnie do jaskini, aby
przy świetle pochodni rozejrzeć się w niej trochę, lecz nic tam nie było godnego uwagi, za-
duch zaś panował w niej tak przykry, że pośpieszyliśmy wyjść na świeże powietrze. Należa-
łoby jednak dać mu coś zjeść.
Przy tych słowach Dumnak ostrożnie rozwiązał rękę jeńca.
– Może mu przynieść kawałek pieczonego mięsa? – odezwałem się na to.
– Pieczonego mięsa... jemu?! – roześmiał się Dumnak. – Ależ moje dziecko, ten pan wcale
nie jest tak wybredny!... Zobaczysz zaraz.
Mówiąc to odwrócił się i zręcznym ruchem zabił drzewcem dzidy przechadzającego się
dumnie po podwórzu koguta, który zabierał się właśnie do wyśpiewania swego triumfalnego:
kukuryku! Po czym drgającego jeszcze ptaka podał człowiekowi leśnemu. Ten wyrwał mu go
z ręki, zadrasnąwszy ją przy tym trochę swymi długimi paznokciami, i wpił ostre zęby w ko-
guta tak głęboko i chciwie, że aż zatrzeszczały kości ptaka, a pierze posypało się dookoła;
parskał też, sapał i fukał przy jedzeniu jak dziki kot, gotów kąsać i drapać, gdyby ktoś ośmie-
lił się wyciągnąć rękę po jego jadło.
Próżne były usiłowania Dumnaka, aby tego człowieka leśnego oswoić. Co prawda, mniej
trochę kąsał i drapał, lecz nie spuszczał oczu z lasu. Stojąc przykuty u słupa przed domem
Dumnaka, to z bezsilną wściekłością targał swe więzy, ciskając się i miotając na wszystkie
strony, a skakał nieprawdopodobnie wysoko, to znów wpadał w głuchą rozpacz. Nie chciał
brać pokarmu i w końcu pewnego dnia sam sobie roztrzaskał głowę o węgieł domu Dumnaka,
dokąd mógł się zbliżyć na swym dość długim łańcuchu. Nikt go nie żałował zresztą. Ojciec
mój prosił już nawet przedtem kilkakrotnie Dumnaka, aby uwolnił wieś od tego „wstrętnego
zwierzęcia”, obawiał się bowiem, aby ten dzikus nie uczynił mi jakiej szkody, gdyż lubiłem
mu się przyglądać.
Czy ten człowiek urodził się dzikim, czy zdziczał wśród głuchej puszczy pomiędzy zwie-
rzętami?... Tego wam powiedzieć nie umiem. Wracam więc do opisu naszego rodzinnego
gniazda, Szarej Skały.
Do ojca mego należały wszystkie ziemie w dolinie Rzeki Bobrów, a nawet trochę przyle-
głych jeszcze, pradziad mój bowiem, pochodzący z plemienia Bolgów, zdobył je zbrojną rę-
ką. Osobnymi wioskami w dolinie rzeki rządziło piętnastu naczelników, którzy wobec tego,
że wszystko, co posiadali, otrzymali niegdyś od mych przodków, obowiązani byli stawać w
razie potrzeby ojcu memu do pomocy z całą swą siłą zbrojną i walczyć z wspólnymi wrogami
pod jego znakiem wojennym. Nazywali go swym starszym bratem, siebie zaś – młodszą bra-