Można by powiedzieć, że było to co najmniej dziwne. Za każdym razem, kiedy znajdował
się w swoim smoczym ciele w domu, był świadomy, że w pobliżu były inne smoki. Dokładnie
jak to się działo, nie mógł powiedzieć, ale uczucie to było prawdziwe. Secoh zapewniał go, że gdy dostanie się do Francji, poczuje obecność miejscowych smoków i powinien skontaktować się z pierwszym, na jakiego trafi.
Każdej nocy, którą spędzali w polu, Jim zostawiał sir Gilesa przy ognisku i odchodził
dość daleko w las, by bezpiecznie zamienić się w smoka. Przyjąwszy tę postać, czynił wszelkie możliwe wysiłki, żeby wyczuć w pobliżu obecność innych smoków. Nie czuł jednak nic.
To go zastanowiło. Umiał znaleźć tylko dwa możliwe wyjaśnienia. Albo smoki
zgromadziły się w innych stronach - stałe działania wojenne na tym terytorium mogły zmusić je do przeprowadzki - albo jakoś udawało im się tak dobrze przed nim ukryć, że nie mógł nawet
poczuć ich obecności.
To drugie wytłumaczenie wydawało mu się wątpliwe. Nie byłoby sensu w tym, żeby
smoki mogły wyczuwać bliskość innych osobników swego rodzaju, jeśli ten zmysł można by w jakiś sposób zablokować. Z pewnością ziemia i skały nie mogły tego sprawić. Za każdym razem, kiedy był w swoim smoczym ciele, tam w Malencontri, był tak świadom Cliffside z jego
gromadą smoków, jak mógł być świadom chmur burzowych na horyzoncie w skądinąd jasny
letni dzień. I działo się to mimo faktu, że Malencontri dzieliło od wzniosłej, litej skały Cliffside ponad pięć mil - czyli około piętnastu mil angielskich.
Jednakże pierwszego dnia jazdy za Tours, zdążając w kierunku Amboise, na prostej
drodze do Orleanu i zamku Malvinne'a, gdy w ciemności, z dala od ognia, przemienił się w smoka, poczuł obecność innych smoków. Były prawie dokładnie na północ od miejsca, w którym rozbili obozowisko na noc. Zmienił się z powrotem w człowieka, założył ubranie i głęboko zamyślony dołączył do Gilesa przy ognisku.
- Gilesie - rzekł - jest coś, co do tej pory zatrzymywałem dla siebie i co wciąż muszę
trzymać w sekrecie. Jestem zmuszony na krótką chwilę oddalić się od ciebie.
Może byś pojechał dalej do Amboise i zajął dostatecznie duży pokój dla nas dwóch w
najlepszej z tamtejszych gospod. Zajmie mi to pewnie kilka dni, ale dołączę do ciebie. Jeśli nie zjawię się w ciągu trzech dni, jedź do Blois i czekaj na mnie. Przykro mi, że muszę taić coś przed tobą, ale to część mojej roli w całej sprawie.
- Ha! W rzeczy samej - powiedział dobrodusznie rycerz, popijając z kubka, który napełnił
z jednej z flaszek wina, w które zaopatrzyli się w Tours. Ich poprzednie zapasy zmniejszyły się wydatnie do czasu, kiedy tam przybyli. Głos jego nie wskazywał, pomyślał z ulgą Jim, by był
choć trochę urażony, że nie dopuszcza się go do sekretu.
- Tak - kontynuował Jim. - W Blois zrób to samo. Weź pokój i czekaj. Jeśli z jakichś
przyczyn nie dogonię cię wcale, to czekaj, aż pojawi się Brian. Jeśli nie pokażę się do tego czasu, do ciebie i Briana będzie należało uczynienie, co możliwe, by uwolnić księcia. Pamiętasz wskazówki, jakie dał nam sir Raoul, żebyśmy znaleźli to miejsce w lesie, gdzie mamy spotkać się z Bernardem - tym byłym zbrojnym jego ojca, który został zmieniony przez czary Malvinne'a?
- Ha! Tak! - powtórzył Giles, kręcąc wąsa. - Ale czy to znaczy, że Brian i ja nie
powinniśmy próbować cię odnaleźć?
- Myślę, że uwolnienie księcia Edwarda jest sprawą większej wagi - odparł Jim.
- Prawda. Tak trzeba - powiedział rycerz. - Ale nie jestem szczęśliwy, myśląc, że moglibyśmy cię utracić, Jamesie. Sądziłem, że któregoś dnia mógłbyś odwiedzić mnie w moim domu w Northumberland.
Jim był głęboko wzruszony. To samo przytrafiło mu się z Brianem. Ci rycerze tak samo
szybko zawierali głębokie przyjaźnie, jak i robili sobie wrogów na całe życie; a teraz raczej przejrzyste, brązowe oczy Gilesa lśniły podejrzanie. Jim nigdy całkiem nie przywykł do braku skrępowania, z jakim ci czternastowieczni mężczyźni wybuchali płaczem.
- Ja... - musiał przerwać i odchrząknąć. - Sądzę, że nie ma takiego niebezpieczeństwa.
Tylko tyle, iż nieprzewidziane okoliczności mogą zatrzymać mnie tak długo,
że byłoby lepiej, abyście dalej działali sami. Upewniałem się tylko, że omówiliśmy
wszystkie możliwości z wyprzedzeniem. Doprawdy spodziewam się ujrzeć ciebie w Am-boise, a jeśli nie tam, to powinienem być w Blois dzień czy dwa dni po tym, jak się tam zatrzymasz.
- Przynosi mi ulgę słyszeć, że tak uważasz - powiedział rycerz - doprawdy, przynosi ulgę.