Każdy jest innym i nikt sobą samym.

Jeżeli Sephrenia miała rację i było to jedyne wejście do pałacu, lepiej oddalić się nieco od otwartych drzwi i ognistego wizerunku. W ten sposób musiałby uważać jedynie na patrole. W przeciwnym razie każdy, kto wyłoni się z pałacu, natychmiast go dostrzeże. W lewo czy w prawo? Wzruszył ramionami. Co za róż-
nica? Pewnie najlepiej obejść cały pałac i czekać pod murami świątyni. Byłby
wtedy bliżej Azasha, a Starsi Bogowie znaleźliby się bliżej centrum całkowite-go zniszczenia. Spojrzał do tyłu. Poza szeregami przerażających trupów stali jego przyjaciele. Na ich twarzach malowało się zdecydowanie.
— Co wy robicie?! — zawołał. — Kazałem wam się stąd wynieść!
352
— Postanowiliśmy zaczekać na ciebie! — odkrzyknął Kalten. Sparhawk groź-
nie ruszył w ich kierunku.
— Nie bądź głupi, Sparhawku! — hamował go Kurik. — Nie możesz ryzyko-
wać fałszywego kroku pomiędzy tymi trupami. Jeden błędny ruch i któryś z nich pozbawi cię od tyłu głowy, a wtedy Azash dostanie Bhelliom. Czyżbyśmy jedynie po to przebyli tę długą drogę?
Rozdział 27
Sparhawk zaklął. Dlaczego nie posłuchali rozkazu? Westchnął. Powinien był
wiedzieć, że nie posłuchają. Teraz nie było już na to rady; nie było też celu wy-myślać im z tego powodu.
Zdjął rękawicę, aby odczepić od pasa butlę z wodą, i jego pierścień błysnął
krwiście w świetle pochodni. Odkorkował butelkę, zaczął pić. Pierścień ponow-
nie błysnął mu przed oczyma. Opuścił butlę patrząc w zamyśleniu na czerwony
kamień.
— Sephrenio — powiedział w zamyśleniu. — Jesteś mi potrzebna.
Po kilku chwilach czarodziejka była u jego boku.
— Szukacz był Azashem, prawda?
— To zbytnie uproszczenie.
— Wiesz, co mam na myśli. Gdy byliśmy na grobie króla Saraka w Pelosii,
Azash przemówił do ciebie poprzez szukacza, ale uciekł, gdy tylko ruszyłem na niego z włócznią króla Aldreasa.
— Tak.
— Również tego stwora, który wyłonił się z kurhanu w Lamorkandii, przepę-
dziłem za pomocą włóczni. Nią także zabiłem Ghweriga.
— Tak.
— Ale nie było to zasługą samej włóczni, prawda? W końcu to nie jest znowu
aż taka groźna broń. To była sprawa pierścieni, czyż nie?
— Nie wiem, do czego zmierzasz, mój drogi.
— Ja również nie mam co do tego zupełnej pewności. — Sparhawk ściągnął
drugą rękawicę i przyjrzał się pierścieniom. — One same mają również pewną
moc. Zdaje się, że zbytnio byłem pod wrażeniem faktu, iż są kluczem do Bhellio-mu. Bhelliom jest tak potężny, że przeoczyłem sprawy, które można było załatwić tylko za pomocą pierścieni. Włócznia króla Aldreasa nie ma tu w zasadzie żadnego znaczenia. Co jest dobrą wiadomością, jako że włócznia stoi w Cimmurze,
w rogu komnaty Ehlany. Równie dobrze można użyć każdej innej broni, prawda?
— Tak, pod warunkiem, że będą jej dotykać pierścienie. Proszę, Sparhawku,
przejdź do sedna. Ta logika Elenów mnie nudzi.
354
— A mnie pomaga myśleć. Gdybym pozbył się tego wizerunku z wejścia używając Bhelliomu, uwolniłbym bogów trolli, którzy nie przeoczą okazji, by mnie zabić. Lecz bogowie trolli nie mają powiązań z pierścieniami. Mogę posłużyć się pierścieniami nie budząc Ghnomba i jego pobratymców. Co by się stało, gdybym
w obie dłonie ujął miecz i dotknął nim tego wizerunku?
Czarodziejka patrzyła na Sparhawka ze zdumieniem, a on ciągnął dalej:
— Wszak mamy tu do czynienia nie z Azashem, ale z Othą. Może i nie jestem
największym magiem na świecie, lecz wcale nie muszę nim być, dopóki mam
pierścienie. Jak sądzisz, czy one mogłyby być godnym przeciwnikiem dla Othy?
— Trudno mi powiedzieć — odrzekła cicho. — Nie wiem.
— W takim razie sprawdźmy. — Sparhawk odwrócił się i spojrzał poza szeregi
cuchnących trupów. — Chodźcie tu z powrotem! — zawołał do przyjaciół. —
Musimy coś zrobić!
Przemknęli się ostrożnie pomiędzy martwymi strażnikami i stanęli u jego bo-
ku.
— Zamierzam dokonać pewnej próby — rzekł Sparhawk i odczepił od pa-
sa sakiewkę ze stalowej siatki. — Jeżeli mój zamysł się nie powiedzie, rzućcie Bhelliom na bruk i rozbijcie mieczem lub toporem. — Wręczył sakiewkę Kaltenowi, Kurikowi podał tarczę, a potem wyciągnął miecz. Ujął rękojeść dłońmi
i podszedł do szerokiego wejścia, pośrodku którego jarzył się wizerunek. Uniósł
miecz. — Życzcie mi szczęścia — powiedział. Wszystko inne zabrzmiałoby zbyt
pompatycznie.
Wyprostował ramiona, opuszczając miecz w kierunku oblicza uformowane-
go przez zielone płomienie. Zebrał się w sobie, rozważył odległość i postąpił do przodu tylko tyle, by końcem miecza sięgnąć ognistego wizerunku.
Rezultat był niezwykle widowiskowy. Dotknięcie miecza spowodowało eks-
plozję płonącego obrazu. Na rycerza spadł wodospad różnokolorowych iskier,
a wybuch prawdopodobnie roztrzaskał wszystkie okna w promieniu ligi. Spar-
hawk i jego towarzysze przypadli do ziemi. Zbrojne trupy stojące przed pałacem padły pokotem niczym świeżo zżęta pszenica. Sparhawk potrząsnął głową, aby
pozbyć się dzwonienia w uszach, i dźwignął się na nogi patrząc na wrota. Jedno skrzydło było rozszczepione na pół, drugie zwisało niepewnie na jedynym zawia-sie. Wizerunek zniknął. W jego miejscu unosiło się kilka postrzępionych smużek dymu. Z głębi pałacu dobiegł przeciągły, podobny do nietoperzego pisk agonii.
— Czy nikomu nic się nie stało?! — krzyknął Sparhawk, spoglądając na przy-
jaciół, którzy gramolili się na nogi z lekko błędnym wzrokiem.
— Trochę nas ogłuszyło — mruknął Ulath.
— Kto tak hałasuje w środku? — zapytał Kalten.
— Domyślam się, że Otha — rzekł Sparhawk. — Gdyby tobie zniszczyć za-
klęcie, też byś się pewnie gniewał. — Odebrał od przyjaciela swoje rękawice i woreczek ze stalowej siatki.
355
— Talenie, stój! — krzyknął Kurik.
Ale chłopiec już zniknął w otwartych drzwiach. Po chwili znów się pojawił.
— Zdaje się, że tam nic nie ma, ojcze — relacjonował. — Skoro nie zamieni-
łem się w kłąb dymu, chyba można uznać, że jest bezpiecznie.
Kurik ruszył w kierunku chłopca, wyciągając niecierpliwie ręce. Potem jed-

Tematy