Trzymała ręce blisko ciała. Przyjemny chłód wody, rozluźnienie i dotyk własnej dłoni przypominały jej z niemal fizyczną wyrazistością, że długo nikt jej nie dotykał, ze wieki całe nie poddawała się działaniu pożądania. Leżąc na wznak w sadzawce, fantazjowała, marząc o Arevinie.
Bosa i pomaga, z ubraniem zarzuconym na ramię. Gada zaczęła schodzić od strony sadzawki kąpielowej, W połowie drogi do obozu
stanęła jak wryta i zaczęła nasłuchiwać, czy ponownie nie pojawi się. cichutki dźwięk, który przed chwilą dobiegł jej uszu. Powrócił: gładki szelest łusek, dźwięk poruszającego się węża. Gada ostrożnie odwróciła się. Z początku nic nie widziała, ale po chwili ze szczeliny między kamieniami wypełzła żmija piaskowa. Podniosła swą paskudną głowę, wysuwając i chowając język szybkimi ruchami.
Nagły, psychiczny ból przypomniał jej ukąszenie żmii piaskowej. Gada spokojnie odczekała, aż zwierzę oddali się od kryjówki. Nie miało w sobie nic z eterycznego piękna Mgły czy kolorów Piaska. Było zwyczajnie brzydkie.
Lekki wiaterek wiał od strony żmii do Gady, stworzenie nie mogło wiec jej zwietrzyć. "Wzrok ma - przypuszczała Gada - nie lepszy niż inne węże". Gad pełzł tuz przed dziewczyną, niemal przesunął się po jej bosych stopach. Gada schyliła się powoli, wyciągając jedną rękę nad głową żmii, a drugą przed jej oczy.
Kiedy zwierzę zauważyło ruchy, natychmiast podniosło się, gotowe do ataku i samo weszło prosto w chwyt Gady. Ta ścisnęła je mocno, nie dając szans na ukąszenie. Żmija rzuciła się. Tłukąc Gadę po przedramieniu, syczała i mocowała się, obnażając przerażająco długie zęby.
Gada wzdrygnęła się.
- Miałabyś ochotę mnie ukąsić, co zwierzaczku?
Niezdarnie, jedną ręką, zwinęła chustkę i umieściła węża w prowizorycznej torbie, aby nie przestraszyć nikogo, gdy wróci do obozu.
Kroczyła gładką, kamienną ścieżką.
Grum przygotowała dla niej rozbity w cieniu namiot. Poły były odchylone, żeby mogło ulecieć chłodne powietrze poranka. Staruszka zostawiła miseczkę świeżych owoców, najsmakowitsze jagody sezonu letniego. Były czarnoniebieskie i okrągłe, mniejsze od kurzego jajka.
Gada powoli ugryzła jedną, ostrożnie, bo nigdy przedtem nie jadła świeżych jagód. Cierpki, wodnisty sok wytrysnął spod przebitej skórki. Uzdrowicielka jadła powoli, smakując. W środku było duże nasienie, które zajmowało prawie połowę owocu. Miało twardą łupinę ochraniająca przed skutkami zimowych burz i długotrwałych, niekiedy kilkuletnich okresów suszy. Kiedy Gada zjadła owoce, odłożyła nasienie. Zostanie zasadzone w obrębie oazy, gdzie ma szansę wykiełkować. Kładąc się, Gada powiedziała sobie, że musi
zabrać kilka nasion letnich drzew ze sobą. Gdyby się przyjęły w górach, stanowiłyby dobre uzupełnienie sadów. W chwilę później zasnęła.
Spała spokojnie, bez majaków, a kiedy się obudziła wieczorem, czuła się lepiej, niż przez ostatnie dni. Obóz pogrążony był w ciszy. Dla Gram, jej wnucząt i jucznych zwierząt był to czas zaplanowany na odpoczynek. Stara kobieta i jej ludzie zajmowali się handlem. Wracali do domu po lecie pełnym targowania się, kupowania, sprzedawania. Rodzina Grum, jak i inne, obozowała tutaj, dziedzicząc prawo do części jagód z letnich drzew. Gdy skończą się zbiory i owoce będą już ususzone, karawana Grum opuści pustynię i przez kilka dni będzie podróżować na teren zimowiska. Żniwa wkrótce się rozpoczną: w powietrzu unosił się ostry zapach jagód.
Grum stalą koło korralu. Ręce ztoiyła na główce laski. Ujrzawszy Gadę odwróciła się i uśmiechnęła:
- Moje dziecko-uzdrowiciel dobrze spato?
- O tak. Gram. Dziękuję.
Lisek niewiele różnił się od koni Grum. Stara handlarka miafa upodobanie do jabikowitych, podpalanych srokoszy i wszelkich różnobarwnych umaszczeń. Uważała, że przez to jej karawana łatwiej rzuca się w oczy, i pewnie miała rację. Gada gwizdnęła i Lisek, zarzuciwszy głowę, pocwałował w jej kierunku, wierzgając kopytami, zupełnie zdrów.
- Tęsknił za tobą.
Gada podrapała Liska po uszach, a on trącał ją miękkim pyskiem.
- Tak, widzę, że usechl z tęsknoty. Grum zachichotała.
- Dobrze go odżywiamy. Nikt jeszcze nie zarzucił ani mnie, ani moim bliskim złego traktowania zwierząt.
- Będę musiała zastosować podstęp, aby go stąd zabrać.
- To zostań. Jedź z nami do naszej wioski i przeczekaj zimęJłie jesteśmy zdrowsi niż przeciętni ludzie.
- Dziękuję, Grum. Ale jest coś, co muszę najpierw załatwić.
Przez moment prawie zapomniała o śmierci Jesse, choć wiedziała, że to wspomienie nigdy jej nie opuści. Schyliła się pod sznurowanym ogrodzeniem. Stanęła przy swoim tygrysim kucyku i podniosła jego nogę.
- Próbowaliśmy mu zmienić" podkowę - wyjaśniła Grum - ale nasze są za duże, a nie ma tu kowala, który mógłby naprawić starą albo zrobić nową. Nie tutaj i nie o tak późnej porze.
Gada wzięła kawałek połamanej podkowy. Byta prawie nowa, bo zawsze kazała podkuwać Liska przed wyruszeniem na pustynię. Nawet krawędzie były ciągle ostre i kanciaste. Chyba w samym metalu była jakaś skaza. Wręczyła Grum kawałki.
- Może Ao potrafi spożytkować jakoś metal. Jeżeli będę prowadziła Liska ostrożnie, to dam radę dojechać do Podgórza?
- Tak, zwłaszcza, że możesz jechać na tej ślicznej siwce.