- Szofer, przez chwilę osłupiały, nacisnął hamulec. Premier wychylił głowę przez okno. Nagle padł strzał, potem następny. Pierwsza kula musnęła jego policzek, druga na szczęście przeszła obok. Szofer, świadom grożącego niebezpieczeństwa, ruszył wprost przed siebie, rozpędzając bandę.
- Niewiele brakowało - wykrzyknąłem dygocząc.
- Pan MacAdam wzbraniał się przed robieniem zamieszania wokół niewielkiej rany, jaką odniósł. Oznajmił, że to jedynie draśnięcie. Zatrzymał się w miejscowym wiejskim szpitalu, gdzie zdezynfekowano i opatrzono obrażenie, oczywiście, nie wyjawił swej tożsamości. Potem zgodnie z planem pojechał prosto na Charing Cross, gdzie czekał na niego specjalny pociąg do Dover, i po krótkiej relacji na temat tego, co się stało, jakiej kapitan Daniels udzielił zaniepokojonej policji, odjechał do Francji. W Dover wszedł na pokład oczekującego niszczyciela. W Boulogne, jak pan wie, czekał już na niego fałszywy samochód, do złudzenia przypominający prawdziwy, posiadał nawet flagę brytyjską.
- Czy to wszystko, co ma mi pan do powiedzenia?
-Tak.
- Nie pominął pan żadnych szczegółów, milordzie?
- No cóż, jest jeden, dosyć ważny szczegół.
- Tak?
- Samochód nie wrócił do garażu po odwiezieniu premiera na Charing Cross. Policji bardzo zależało, aby przesłuchać O'Murphy'ego, więc natychmiast wszczęła poszukiwania. Samochód odnaleziono przed pewną podejrzaną restauracyjką w Soho, znaną jako miejsce spotkań niemieckich agentów.
- A szofer?
- Szofera nie znaleziono. On również zniknął.
- A zatem - odparł pogrążony w myślach Poirot - mamy dwa zniknięcia; premiera we Francji i O'Murphy'ego w Londynie.
Przyjrzał się bacznie lordowi Estair, który wykonał rozpaczliwy gest.
- Mogę powiedzieć panu tylko tyle, monsieur Poirot, że gdyby wczoraj ktoś mi zasugerował, iż O'Murphy jest zdrajcą, roześmiałbym się mu w twarz.
- A dzisiaj?
- Dzisiaj sam już nie wiem, co myśleć.
Poirot z powagą skinął głową. Jeszcze raz popatrzył na swój ogromny zegarek.
- Rozumiem, że mam carte blanche, messieurs - we wszystkim. Będę mógł się udać, gdzie chcę i jak chcę.
- Oczywiście. Za godzinę wyrusza do Dover specjalny pociąg z dodatkowym kontyngentem ze Scotland Yardu. Towarzystwa dotrzymają panu wojskowy oficer i człowiek z Brytyjskiej Policji Kryminalnej; będą całkowicie do pana dyspozycji. Czy to pana zadowala?
- Całkowicie. Jeszcze jedno pytanie, messieurs, zanim wyjdziecie. Dlaczego przyszliście panowie akurat do mnie? Jestem przecież nieznany w tym waszym wielkim Londynie.
- Odszukaliśmy pana po tym, jak nam go zarekomendowała pewna bardzo ważna w pańskim kraju osobistość.
- Comment? Mój stary przyjaciel prefet...?
Lord Estair przecząco pokręcił głową.
- Ktoś ważniejszy niż prefet. Jego słowo było kiedyś w Belgii prawem... i znowu będzie! To Anglia sobie poprzysięgła!
Dłoń Poirota szybko powędrowała do góry, energicznie salutując.
- Amen! Och, mój pan nie zapomina... messieurs, ja, Herkules Poirot, będę wam służył wiernie. Wszystko w ręku Boga. Ale sprawa jest tak niejasna... niejasna... nie pojmuję.
- No i cóż, Poirot - zawołałem zniecierpliwiony, gdy drzwi zamknęły się za ministrami - co o tym sądzisz?
Mój przyjaciel był zajęty pakowaniem rzeczy do małej walizeczki szybkimi, zgrabnymi ruchami. Zamyślony potrząsnął głową.
- Sam nie wiem, co o tym myśleć. Umysł mnie zawodzi.
- Dlaczego, tak jak sam stwierdziłeś, porywać go, skoro wystarczyłoby uderzenie w głowę? - zacząłem się zastanawiać.
- Przepraszam, mon ami, ale nie to miałem na myśli. Bez wątpienia, porwanie go dużo bardziej leży w ich interesie.
- Ale dlaczego?
- Ponieważ niepewność wywołuje panikę. To po pierwsze. Gdyby premier nie żył, byłaby to straszna katastrofa, ale sytuacja byłaby jasna i musiano by stawić jej czoło. A tak masz paraliż. Czy premier znowu się pojawi, czy też nie? Czy żyje jeszcze, czy może już go zabito? Nikt nic nie wie i dopóki to trwa, nic stanowczego nie da się przedsięwziąć. Tak jak mówię, niepewność rodzi panikę, a na to właśnie liczą les Boches. Co więcej, jeżeli porywacze przetrzymują go gdzieś w ukryciu, mają tę przewagę, że mogą uzgodnić warunki z obiema stronami. Rząd niemiecki z reguły nie jest hojnym płatnikiem, ale bez wątpienia wyłożyłby znaczną sumę w przypadku takim jak ten. Po trzecie, nie grozi im za to szubienica. Och, to oczywiste, że porwanie leży w ich interesie.
- Jeżeli tak jest, dlaczego na początku próbowali go zabić?
Poirot wykonał gniewny gest.
- Ach, tego właśnie nie pojmuję! To zupełnie niezrozumiale, wręcz głupie! Poczynili wszelkie przygotowania do uprowadzenia (i zrobili to dobrze!), a potem narazili na niebezpieczeństwo całą sprawę, wykonując melodramatyczny atak, godny kina i całkiem iluzoryczny. Aż trudno w to uwierzyć, jak i w tę bandę zamaskowanych mężczyzn o niecałe dwadzieścia mil od Londynu!
- Może były to dwa zupełnie różne zajścia, które nie miały ze sobą nic wspólnego - zasugerowałem.