- Sytuacja się zmieniła - oświadczył nagle... 

Każdy jest innym i nikt sobą samym.


Shan spojrzał na ponure twarze eskorty. Znów poczuł ucisk w sercu. Wiedział, co ludzie tacy jak Tan robią w takich miejscach. Z czeluści jaskini nie wydostanie się żaden dźwięk. Żaden krzyk. Żaden wystrzał. Nikt nic nie usłyszy i nikt niczego nie znajdzie. Jilin się mylił. Nie każde morderstwo popełniano dla uzyskania przebaczenia.
Tan podał mu złożoną kartkę papieru. Jego raport powypadkowy.
- To nam się już nie przyda - powiedział pułkownik.
Drżącą ręką Shan wziął od niego papier.
Tan ruszył za żołnierzami w stronę odchodzącego w bok tunelu. U wylotu odwrócił się i niecierpliwym gestem przywołał Shana do siebie. Shan obejrzał się za siebie. Nie było dokąd uciekać. Na zewnątrz czekało dwudziestu żołnierzy. Z poczuciem rozpaczliwej pustki jeszcze raz spojrzał na malowidła, żałując, że nie wie, jak modlić się do tych demonów czy gniewnych bóstw, i wolno powlókł się za resztą.
W tunelu unosiła się nieuchwytna woń, nie kadzidła, lecz pyłu, który zostaje, gdy zapach kadzidła dawno już osiadł. Trzy metry od wylotu korytarza, za parą niewielkich bóstw opiekuńczych, niczym wartownicy wymalowanych na obu ścianach, ukazały się półki. Po cztery na każdej ścianie, zbudowane przed dziesiątkami, może setkami lat z grubych desek, szerokich na przeszło trzydzieści centymetrów, połączonych z pionowymi wspornikami za pomocą kołków. Przez pierwsze dziewięć metrów były puste. Potem zapełniły się. Od podłogi aż po sufit ich zawartość połyskiwała w świetle latarek, niknąc w mroku w głębi korytarza. Shanem wstrząsnął zimny dreszcz. Nagle się zatrzymał.
- Nie! - krzyknął z bólem w głosie.
Tan także stanął jak wryty. Widok był porażający.
- Czytałem raport o tym odkryciu parę tygodni temu - powiedział niemal szeptem - ale nie wyobrażałem sobie, że to tak wygląda.
Były to czaszki. Setki czaszek. Czaszki, jak okiem sięgnąć. Każda spoczywała na maleńkim ołtarzyku, utworzonym z ustawionych w półokrąg symboli religijnych i lampek maślanych. Każdą pokrywała warstewka złota.
Tan niepewnie, czubkiem palca, trącił jedną z czaszek, po czym wziął ją do ręki.
- Jaskinię odkryła ekipa geologów. Z początku myśleli, że to rzeźby, dopóki nie odwrócili jednej. - Podrzutem przewrócił czaszkę na drugą stronę i postukał kłykciem w wewnętrzną powierzchnię. - To tylko kość.
- Nie rozumiecie, czym jest to miejsce? - zapytał Shan, osłupiały.
- A jakże. To kopalnia złota.
- To święte miejsce - zaprotestował. Położył dłonie na trzymanej przez Tana czaszce. - Najświętsze. - Pułkownik ustąpił i Shan odłożył czaszkę na miejsce. - Niektóre klasztory przechowywały czaszki najbardziej czcigodnych lamów. Żyjących buddów. To jest ich świątynia. Coś więcej niż świątynia. Ma wielką moc. Musiała być używana przez stulecia.
- Zinwentaryzowano zawartość - oświadczył Tan. - Dla celów archiwalnych.
Nagle, z przerażającą jasnością, Shan zrozumiał.
- Ten komin... - wychrypiał przez ściśnięte gardło.
- W latach pięćdziesiątych - powiedział Tan - za złoto ocalone z tybetańskich świątyń zbudowano hutę stali w Tientsinie. Był to wielki dar dla ludu. Odsłonięto tablicę pamiątkową z podziękowaniem dla mniejszości tybetańskiej.
- To grób, który wy...
- Zasoby - przerwał mu pułkownik - są wykorzystywane całkowicie. Nawet odłamki kości potraktowano jako surowiec. Zgodziła się je kupić fabryka nawozów w Chengdu.
Zapadło milczenie. Shan siłą woli powstrzymał się, by nie uklęknąć i nie odmówić modlitwy.
- Zaczniemy to. Oficjalnie - oświadczył Tan. - Śledztwo w sprawie morderstwa.
Shan przypomniał sobie nagle. Z bijącym sercem spojrzał na raport, który trzymał w dłoni. A więc Tan znalazł prawdziwego śledczego. Teraz zamierza usunąć ślady swego falstartu.
- Śledztwo będzie prowadzone w moim imieniu. Odtąd nie jesteście po prostu oddelegowanym więźniem - ciągnął pułkownik. Mówił wolno, jak gdyby rozpraszało go coś, co miał przed sobą. - W zasadzie nikt nie ma o tym wiedzieć. Będziecie moim... - szukał właściwego słowa - ...moim pełnomocnikiem. Moim tajnym agentem.

Tematy