DoÅ‚em pÅ‚ynęły barki i przemieszczaÅ‚y siÄ™ z wolna na zachód w stronÄ™ Pont Neuf i przystani przy galeriach Luwru. Nie byÅ‚o widać nic, co by siÄ™ posuwaÅ‚o pod prÄ…d, statki idÄ…ce w górÄ™ rzeki mijaÅ‚y wyspÄ™ z tamtej strony. Tutaj wszystko tylko spÅ‚ywaÅ‚o w dół, puste i wyÅ‚adoÂwane statki, Å‚odzie wiosÅ‚owe i pÅ‚askie czółna rybaków, woda brudnobrunatnej barwy i woda zÅ‚ociÅ›cie falujÄ…ca, wszystko oddalaÅ‚o siÄ™, uchodziÅ‚o powoli, szerokim nurÂtem, niepowstrzymanie. A kiedy Baldini patrzyÅ‚ pionoÂwo w dół, wzdÅ‚uż Å›ciany domu, zdawaÅ‚o mu siÄ™, że nurt
^· 60 ^· ^' 61 ^'
wody wciąga i unosi ze sobą fundamenty mostu, i od tego kręciło mu się w głowie.
Kupienie domu na moÅ›cie byÅ‚o bÅ‚Ä™dem, a podwójnym bÅ‚Ä™dem byÅ‚o wziÄ™cie domu od strony zachodniej. W ten sposób stale miaÅ‚ przed oczyma spÅ‚ywajÄ…cÄ… w dół wodÄ™ i czuÅ‚ siÄ™ tak, jak gdyby on sam i jego dom, i gromaÂdzony przez wiele dziesiÄ…tków lat majÄ…tek oddalaÅ‚ siÄ™, odpÅ‚ywaÅ‚, unoszony przez wodÄ™, a on sam byÅ‚ za stary i za sÅ‚aby, by oprzeć siÄ™ potężnemu nurtowi. Niekiedy, gdy miaÅ‚ coÅ› do zaÅ‚atwienia na lewym brzegu, w okoÂlicach Sorbony albo przy Saint-Sulpice, nie szedÅ‚ przez wyspÄ™ i przez Pont Saint-Michel, ale obieraÅ‚ okrężnÄ… drogÄ™ przez Pont Neuf, ten most bowiem nie byÅ‚ zaÂbudowany. A potem stawaÅ‚ przy barierce od strony wschodniej i patrzyÅ‚ w górÄ™ rzeki, aby raz bodaj zobaÂczyć, że wszystko pÅ‚ynie do niego; i przez kilka chwil napawaÅ‚ siÄ™ wizjÄ…, że życie jego odmieniÅ‚o kierunek, interesy kwitnÄ…, sprawy rodzinne ukÅ‚adajÄ… siÄ™ pomyÅ›lÂnie, kobiety za nim szalejÄ…, a jego egzystencja, miast topnieć, rozwija siÄ™ i rozrasta.
Ale potem, gdy odrobinkÄ™ unosiÅ‚ wzrok, widziaÅ‚ w odÂlegÅ‚oÅ›ci kilkuset metrów swój dom, unoszÄ…cy siÄ™ niepewÂnie na Pont au Change, widziaÅ‚ okna swojej pracowni na piÄ™terku, widziaÅ‚ samego siebie, jak stoi w oknie, jak wyglÄ…da na rzekÄ™ i obserwuje uchodzÄ…cÄ… wodÄ™, tak jak teraz. I wówczas piÄ™kny sen rozwiewaÅ‚ siÄ™, a Baldini na Pont Neuf odwracaÅ‚ siÄ™, przygnÄ™biony jeszcze bardziej niż przedtem, równie przygnÄ™biony jak teraz, gdy odÂwróciÅ‚ siÄ™ od okna, podszedÅ‚ do biurka i usiadÅ‚.
1,2
~rzed nim staÅ‚ flakonik z perfumami Pelissiera. PÅ‚yn poÅ‚yskiwaÅ‚ ciemnozÅ‚oto w promieniach sÅ‚oÅ„ca, przejrzyÂsty, doskonale klarowny. WyglÄ…daÅ‚ caÅ‚kiem niewinnie,
niczym sÅ‚aba herbata - a przecież oprócz czterech piÄ…Âtych alkoÅ„olu jego piÄ…tÄ… część stanowiÅ‚a jakaÅ› tajemnicza domieszka, zdolna wprawić w podniecenie caÅ‚e miasto. Dodatek ów mógÅ‚ znowu skÅ‚adać siÄ™ z trzech albo trzyÂdziestu różnych substancji, pozostajÄ…cych wzglÄ™dem sieÂbie w jakiejÅ› okreÅ›lonej proporcji, jednej spoÅ›ród nieÂzliczonych możliwych. To byÅ‚a dusza perfum - o ile w przypadku czegoÅ›, co wyszÅ‚o z rÄ…k tego zimnego geÂszefciarza Pelissiera, można byÅ‚o w ogóle mówić o duÂszy - i chodziÅ‚o o to, by odkryć jej budowÄ™.
Baldini starannie wydmuchaÅ‚ nos, opuÅ›ciÅ‚ nieco żaluÂzjÄ™ okna, gdyż bezpoÅ›rednie Å›wiatÅ‚o sÅ‚oneczne wpÅ‚ywaÅ‚o ujemnie na wszelkie substancje aromatyczne i wszelkÄ… subtelniejszÄ… koncentracjÄ™ wÄ™chowÄ…. Z szuflady biurka wydobyÅ‚ czystÄ… biaÅ‚Ä… koronkowÄ… chusteczkÄ™ i rozpostarÅ‚ jÄ…. Potem otworzyÅ‚ flakonik, lekko odkrÄ™cajÄ…c koreczek. GÅ‚owÄ™ odchyliÅ‚ przy tym w tyÅ‚, zwierajÄ…c nozdrza, poÂnieważ za wszelkÄ… cenÄ™ chciaÅ‚ uniknąć przedwczesnego wrażenia zapachu zaczerpniÄ™tego wprost z flakonu. PerÂfumy trzeba wdychać w stanie rozwiniÄ™tym, w przewieÂwie, nigdy w stanie kondensacji. UlaÅ‚ parÄ™ kropel na chusteczkÄ™, pomachaÅ‚ niÄ… w powietrzu, aby usunąć lotÂne pary alkoholu, a potem podetknÄ…Å‚ sobie pod nos. Trzema krótkimi, urywanymi haustami zażyÅ‚ pachnidÅ‚a niczym tabaki, natychmiast wytchnÄ…Å‚ z powrotem, zaÂwachlowaÅ‚ rÄ™kÄ…, aby przewietrzyć sobie powonienie, poÂwÄ…chaÅ‚ raz jeszcze w trzytakcie, a wreszcie wciÄ…gnÄ…Å‚ poÂtężny niuch, który nastÄ™pnie wolniutko, z wielokrotnyÂmi przestankami wydychaÅ‚ z siebie, jak gdyby spuszczaÅ‚ go po dÅ‚ugich, pÅ‚askich schodach. RzuciÅ‚ chusteczkÄ™ na stół i odchyliÅ‚ siÄ™ na oparcie krzesÅ‚a.
Perfumy byÅ‚y obrzydliwie dobre. Ten nÄ™dznik PelisÂsier niestety znaÅ‚ siÄ™ na rzeczy. ByÅ‚ mistrzem, na Boga, nawet jeÅ›li nigdy w życiu nie terminowaÅ‚ w tym fachu! Baldini mógÅ‚ sobie tylko życzyć, by formuÅ‚a “AmoÂra i Psyche" byÅ‚a jego, Baldiniego, dzieÅ‚em. Nie byÅ‚o
^' 62 ^- ^' 63 ^'
w tych perfumach cienia wulgarnoÅ›ci. Zapach absoÂlutnie klasyczny, zwarty i harmonijny. A mimo to fascyÂnujÄ…co nowy. ByÅ‚ oryginalny, ale nie miaÅ‚ w sobie nic z komercjalnego szlagieru. ByÅ‚ sÅ‚odki, ale nie ckliwy. MiaÅ‚ gÅ‚Ä™biÄ™, wspaniaÅ‚Ä…, upojnÄ…, urzekajÄ…cÄ… ciemnobruÂnatnÄ… gÅ‚Ä™biÄ™ - ale nie byÅ‚ ani trochÄ™ przeÅ‚adowany czy ciężki.
Baldini wstaÅ‚ niemal z szacunkiem i ponownie podeÂtknÄ…Å‚ sobie chusteczkÄ™ pod nos. “Nadzwyczajne, nadÂzwyczajne... - wymruczaÅ‚ i zaciÄ…gnÄ…Å‚ siÄ™ chciwie - ma w sobie coÅ› pogodnego, jest ujmujÄ…cy, jest jak melodia, po prostu wprawia czÅ‚owieka w dobry humor... Co za bzdura!" I ze zÅ‚oÅ›ciÄ… rzuciÅ‚ chustkÄ™ na stół, odwróciÅ‚ siÄ™ i odszedÅ‚ w najbardziej odlegÅ‚y kÄ…t pokoju, jak gdyby zawstydzony tym wybuchem entuzjazmu.