– A jutro przyjdziemy po was, książę Rogerze Ramiusie Sergeiu Alexadrze Chiangu MacClintock. I Kranolta wszystkich was zabiją!
– Więc przyprowadźcie ze sobą większą armię! – parsknął Roger, odwracając się i włączając radio. – Julian, wynosimy się stąd.
– No pewnie – powiedział plutonowy.
ROZDZIAŁ TRZYDZIESTY DZIEWIĄTY
Kiedy Roger przeszedł przez bramą zrujnowanego miasta, większości kompanii już nie było. Na szczycie wzgórza stała cytadela i to w niej kapitan Pahner postanowił się bronić.
Nie wysłał tam jednak wszystkich. Większość drugiego plutonu obsadzała bramę, a Pahner siedział na kupie gruzu.
Książę podszedł do niego i zasalutował.
– Jestem – powiedział. Pahner pokręcił głową i wypluł mu pod nogi gumę. – Po pierwsze, Wasza Wysokość, jak wielokrotnie pan zauważał, to nie pan mi salutuje, tylko ja panu.
– Kapitanie...
– Nie spytam, co pan sobie myślał – ciągnął marine. – Wiem, co pan sobie myślał, i przyznam, że to, co pan zrobił, miało pewien romantyczny aspekt, który na pewno spodoba się reporterom, kiedy wrócimy do domu.
– Kapitanie...
– Ale mnie się nie spodobało – warknął Pahner. – Szafowałem śmiercią marines, żeby utrzymać pana przy życiu, a to, że pan to tak głupio odrzucił, naprawdę mnie wkurwiło, Wasza Wysokość.
– Kapitanie Pahner... – zaczął jeszcze raz książę, czując wzbierającą złość.
– Chce pan ze mną grać w gierki, Wasza Wysokość? – zapytał ostro marine, wreszcie wstając.
Obaj byli równego wzrostu, mierzyli prawie po dwa metry, ale Pahner był o wiele masywniejszy.
– Chce pan grać w gierki? – powtórzył cicho. – Świetnie. Jestem mistrzem w gierkach. Rezygnuję. Pan jest pierdolonym dowódcą kompanii.
Szturchnął księcia w czoło palcem.
– Niech pan wymyśli, jak przedrzeć się przez tę pieprzoną planetę, nie tracąc całej amunicji i wszystkich żołnierzy.
– Kapitanie... – W głosie Rogera pojawiła się desperacja.
– Tak jest, sir, ja będę po prostu jechał z tyłu. A co mi tam, i tak nic nie mogę zrobić! – Twarz Pahnera zaczęła przybierać niepokojąco czerwony odcień. – Jestem naprawdę bardzo zły na Bilalego, Wasza Wysokość. Wie pan, dlaczego?
– Hę? – Rogera zbiła z tropu nagła zmiana tematu. – Nie, dlaczego? Ale...
– Bo nie może zapomnieć, że jest pieprzonym marine! – warknął Pahner. – Ja byłem marine zanim urodziła się jego matka, ale kiedy przyszedłem do Pułku, wie pan, co mi powiedzieli?
– Nie. Ale, kapitanie...
– Powiedzieli mi, żebym zapomniał o tym, że jestem marine. Bo marines mają całe mnóstwo wspaniałych tradycji. Marines nigdy nie zostawiają poległych. Marines nigdy nie odmawiają wykonania rozkazu. Marines zawsze podnoszą sztandar. Ale w Osobistym Cesarzowej jest tylko jedna tradycja. A wie pan, jaka jest tradycja pańskiego pułku, pułkowniku?
– Nie, chyba nie, ale, kapitanie...
– Tradycja jest taka, że mamy tylko jeden cel. Tylko jedno zadanie. I nigdy nie ponieśliśmy klęski. Wie pan, co to jest?
– Chronić Rodzinę Cesarską – powiedział Roger, próbując dojść do słowa. – Ale, kapitanie...
– Myślisz, że podobało mi się zostawienie Gelerta na śmierć? – krzyknął Pahner.
– Nie, ale...
– Albo Bilalego, albo Hooker, albo, na litość Boską, Dobrescu? Myślisz, że podobało mi się, że zostawiam naszego jedynego medyka?
– Nie, kapitanie – powiedział Roger, nie próbując już nawet się bronić.
– A wiesz, dlaczego byłem gotów poświęcić tych cennych ludzi, żołnierzy, których szkoliłem osobiście, niektórych wiele lat? Ludzi, których kocham? Ludzi, z których istnienia jeszcze niedawno nie zdawałeś sobie nawet sprawy?
– Nie – powiedział Roger, wreszcie naprawdę słuchając. – Dlaczego?
– Bo mamy tylko jedno zadanie: dowieźć cię żywego do Imperial City. Dopóki dzieci księcia Johna nie osiągną pełnoletności i dopóki parlament nie zatwierdzi ich prawa do sukcesji, ty – Boże, miej nas w swojej opiece – jesteś trzeci w kolejce do Tronu Człowieka! I czy w to wierzysz, czy nie, twoja rodzina to jedyne spoiwo, które powstrzymuje Imperium od rozpadu, dlatego właśnie naszym zadaniem – zadaniem Pułku – jest bronić tego spoiwa za wszelką cenę! Nic innego się nie liczy. Nic! – prychnął kapitan. – To nasza misja. Nasza jedyna misja. Myślałem nad tym i doszedłem do wniosku, że nie mogę im kazać wycofać się i zostawić Gelerta, ale kompania byłaby zgubiona, gdybyśmy wydali im bitwę w tamtym terenie. Dlatego uciekłem – powiedział cicho. – Zostawiłem ich na pewną śmierć, żeby ograniczyć straty, i uciekłem. Z jednego, jedynego powodu. Wiesz, co to za powód?
– Żeby utrzymać mnie przy życiu – powiedział cicho Roger.
– Więc jak według ciebie się czułem, kiedy okazało się, że cię nie ma? Po tym, jak poświęciłem tych wszystkich ludzi? Kiedy odkryłem, że zrobiłem to na darmo?
– Przepraszam, sir – powiedział książę. – Nie pomyślałem.
– Nie – warknął Pahner. – Nie pomyślałeś. To wybaczalne, nawet przewidywalne, u młodego, nieopierzonego porucznika. Ci, którzy przeżywają dzięki szczęściu i wysiłkowi, w końcu uczą się myśleć. Ale nie mogę ryzykować, że tobie się to nie uda. Czy to jasne?
– Tak – odparł Roger ze spuszczonym wzrokiem.
– Jeśli cię stracimy, będziemy sobie mogli równie dobrze poderżnąć gardła. Zdajesz sobie z tego sprawę?
– Tak jest, sir.
– Roger, lepiej, żebyś zaczął myśleć – powiedział już łagodniej kapitan. – Lepiej, żebyś zaczął myśleć bardzo szybko. Niewiele brakowało, a wyprowadziłbym po ciebie całą kompanię.