skarbami po tej wojnie... 

Każdy jest innym i nikt sobą samym.


Czu³em w sobie omal dzik¹ si³ê, tak ¿e woda prawie nie stawia³a mi oporu. Byæ
mo¿e, bra³em ja z kolei teraz odwet za te moje wystaj¹ce ¿ebra i te zwisaj¹ce z
moich chudych ramion chude jak patyki rêce, które nie powinny by³y udŸwign¹æ
wios³a, a co dopiero nim wios³owaæ. I niewiele tamtym za nami pomaga³o, ¿e te¿
zaczêli przyspieszaæ, a na-
582
wet w³¹czy³y siê do wios³owania dziewczyny. Coraz bardziej oddalaliœmy siê od
nich. Coraz mniejsi siê robili, coraz bardziej przyp³aszczeni do rzeki. Zaczê³y
nas foniæ ich skaml¹ce nawo³ywania, poczekajcie! zwolnijcie! Ale i one po trochu
wygasa³y, a¿ w pewnej chwili ca³kiem siê urwa³y. A w koñcu zniknêli nam z oczu
za prze³omem rzeki. Myœla³em, ¿e mo¿e Anna wstawi siê za nimi i us³yszawszy
któreœ z tych zamieraj¹cych nawo³ywañ, powie z ¿alem:
- Mo¿e poczekajmy na nich.
Siedzia³a jednak nieruchomo w twarz¹ wystawion¹ ku s³oñcu i milcza³a jak
zaklêta. Czasem tylko przebra³a wodê palcami z jednej, z drugiej strony kajaka,
a raz odwróciwszy na krótko g³owê, uœmiechnê³a siê tymi wielkimi oczyma do mnie,
nie rzuciwszy choæby przelotnym spojrzeniem w dal, czy gdzieœ tam jeszcze p³yn¹
za nami te skaml¹ce kajaki. Gdyby nie miasto, które sz³o razem ze wzgórzem
wzd³u¿ brzegu, 'rozœwietlaj¹c rzekê jaskrawymi promieniami, odbijaj¹cymi siê od
jego murów, dachów, iglastych wie¿ koœcio³ów, znaleŸlibyœmy siê w zupe³nej
pustce, bo i za nami, i przed nami tylko rzeka pluszczy³a, a z boków wymierza³y
nam tê pustkê jej gêste, zielone brzegi.
Wios³o jakby samo, z w³asnej woli, zel¿a³o mi w rêkach i ledwo muska³o po
powierzchni wody, co jednak wystarczy³o, aby bieg rzeki nie znosi³ kajaka.
Siedzia³em za plecami Anny, a ona z pe³n¹ ufnoœci twarz¹, wystawion¹ ku s³oñcu,
byæ mo¿e nawet nie myœla³a o mnie, lecz od¿y³o we mnie to drêcz¹ce poczucie winy
wobec niej, a tym bardziej ¿e nie mog³em siê ju¿ skryæ w ¿adnej uliczce, w
sklepie, w koœciele, za ¿adnym drzewem, w ¿adnym cieniu czy choæby w skaml¹cych
nawo³ywaniach tamtych za nami. Czu³em, ¿e powinienem przynajmniej coœ
powiedzieæ, bo tylko jakieœ s³owo mog³oby mnie wybawiæ z tej winy. Ten kajak, ta
rzeka, ta pustka dopomina³y siê zreszt¹ jakiegoœ s³owa, mo¿e. nawet
583
zapracowa³y sobie na jakieœ s³owo, a kto wie, czy ca³a ta wyprawa nie by³a w
gruncie rzeczy po to s³owo, które powinienem powiedzieæ. Nic jednak nie
przychodzi³o mi do g³owy, a cokolwiek mi przysz³o, jakiœ lêk od razu je œcina³,
nie pozwalaj¹c choæby z myœli mu siê wykluæ. I jakby domyœlaj¹c siê tej mojej
niemocy, mimo ¿e ci¹gle z t¹ twarz¹ wystawion¹ ku s³oñcu, od niechcenia i spod
przymkniêtych powiek Anna powiedzia³a:
- Œwietnie kolega wios³uje. - A nie mog¹c siê doczekaæ choæby potakniêcia z
mojej strony, doda³a: - Myœla³am, ¿e bêdziemy p³yn¹æ za wszystkimi, ostatni. Ale
nie wo³alibyœmy za nimi, ¿eby poczekali, prawda? Niechby sobie p³ynêli.
- I gwa³townie odwracaj¹c ku mnie twarz, a¿ siê kajak zako³ysa³, uœmiechnê³a siê
tymi swoimi wielkimi oczyma.
- Mówmy sobie po imieniu, chcesz? Anna. Naprawdê œwietnie wios³ujesz.
- Piotr - wydusi³em z mozo³em, jakbym pierwsze w ¿yciu s³owo wymawia³.
- Nie wierzysz mi?
- Wierzê - powiedzia³em i chyba z przejêcia uderzy³em mocniej wios³em o wodê.
- Zawsze mi wierz - powiedzia³a i ponownie zaczê³a uk³adaæ twarz ku s³oñcu.
Nagle pochyliwszy g³owê, z przera¿eniem w g³osie wyrzuci³a: - Och!
Chcia³em spytaæ siê, co siê sta³o, lecz nie wiem czemu ogarnê³o mnie
zawstydzenie, mo¿e ot, tak, na wszelki wypadek, bo przecie¿ po tym jej och! nie
mog³em niczego siê domyœlaæ. Wios³o zamar³o mi w rêkach, a rzeka, wyda³o mi siê,
wstrzyma³a bieg.
- Kostium mi pêk³ - powiedzia³a wyraŸnie sp³oszona.
- I to akurat na piersi.
Serce mi nieomal stanê³o i jako otwart¹ ranê wyobrazi³em sobie wychylaj¹cy siê z
tego pêkniêcia bia³y skrawek jej piersi.
584
Pochyliwszy g³êbiej g³owê, ogl¹da³a to pêkniêcie, jak gdyby czekaj¹c, ¿ebym coœ
powiedzia³. Lecz to nie takie proste powiedzieæ coœ w takiej chwili. Chyba «igdy
dotkliwiej nie odczu³em, jakim brzemieniem mog¹ byæ te wszystkie s³owa, których