- Może twój problem polega na tym, że jesteś zbyt skłonny dzielić się myślami z ludźmi, których dobrze nie znasz, na przykład ze zbiegłymi podkuchennymi.
Josua najpierw spojrzał na niego uważnie, a potem roześmiał się, lecz tym razem pogodniej.
- Może masz rację, Simonie. Ludzie woleliby pewnie silnego i zdecydowanego księcia. - Zachichotał. - Ach, Usiresie Aedonie, czy doczekają się kiedyś lepszego? - Podniósł wzrok i rozejrzał się po namiotach. - Boże, zagadałem się. Gdzie jest jaskinia, w której trzymają jeńców?
- Tam - Simon wskazał na skalisty występ tuż pod kamienną krawędzią Sesuad’ry, ledwie widoczny za ścianami miasta namiotów. Josua skierował się w tamtą stronę, a Simon poszedł za nim; szedł wolno, by złagodzić wciąż odczuwalny ból gojących się ran.
- Zapędziłem się - powiedział Josua. - I to nie tylko szukając więźniów. Prosiłem, byś poszedł ze mną, gdyż chciałem cię o coś zapytać.
- Tak? - Simon nie potrafił ukryć zaciekawienia. Czego może chcieć od niego książę?
- Chciałbym pochować zmarłych na wzgórzu. - Josua zatoczył łuk ramieniem ponad trawiastym szczytem Sesuad’ry. - Ty najlepiej znasz Sithów, a przynajmniej jesteś z nimi w najlepszych stosunkach. Binabik i Geloe z pewnością także dużo o nich wiedzą. Czy myślisz, że pozwoliliby na to? W końcu to ich miejsce.
Simon zastanawiał się przez chwilę.
- Czy pozwoliliby? Nie sądzę, by Sithowie mogli tego zabronić, jeśli o to chodzi. - Uśmiechnął się smutno. - Nie przybyli nawet, żeby bronić Kamienia, więc nie wydaje mi się, aby ich armia próbowała powstrzymać nas przed pochowaniem tutaj zmarłych.
Szli jakiś czas w milczeniu.
- Nie, chyba nie mieliby nic przeciwko temu - odezwał się wreszcie. - Co nie znaczy, że wypowiadam się w ich imieniu - dodał pośpiesznie. - Jiriki pochował swojego krewnego An’nai razem z Grimmriciem na górze Urmsheim. - Wydarzenia na smoczej górze wydały mu się już tak odległe, jakby przeżył je inny Simon, jego daleki krewny. Potarł obolałe ramię i westchnął. - Ale, jak powiedziałem, nie mogę mówić w imieniu Sithów. Byłem tam przez... przez ile? Miesiąc? A mimo to daleko mi do zrozumienia ich.
Josua podniósł wzrok zaciekawiony.
- Jak się czułeś, mieszkając wśród nich? Jak wyglądało ich miasto Jao...
- Jao eTinukai’i. - Simon odczuł zadowolenie, że z łatwością wypowiada trudną nazwę. - Josuo, bardzo chciałbym ci to opisać. Ale to tak jakby opisywać sen: potrafisz powiedzieć, co się stało, lecz nie do końca jesteś w stanie opisać, co czułeś. Oni są starzy. Wasza Wysokość, bardzo starzy. Choć gdy się na nich patrzy, są młodzi, zdrowi i... piękni. - Przypomniał sobie Aditu, siostrę Jirikiego: jej wspaniałe, jasne oczy drapieżnika, uśmiech pełen skrywanej radości. - Josuo, oni mają prawo nas nienawidzić, tak mi się przynajmniej wydaje, a mimo to sprawiają wrażenie zdumionych nami. My czulibyśmy się podobnie, gdyby owce stały się nagle groźne i wypędziły nas z miasta.
Josua roześmiał się.
- Owce? Chcesz powiedzieć, że władcy Nabbanu, król Fingil z Rimmersgard, a nawet mój ojciec byli zaledwie kudłatymi, niegroźnymi stworzeniami?
Simon zaprzeczył.
- Nie. Chciałem tylko wyrazić, jak bardzo różnimy się od Sithów. Oni rozumieją nas w równie małym stopniu jak my ich. Jiriki i jego babka Amerasu może aż tak bardzo się nie różnią. Potraktowali mnie uprzejmie i ze zrozumieniem, ale pozostali Sithowie... - Simon zatrzymał się, nie mogąc znaleźć odpowiedniego słowa. - Nie wiem, jak to wytłumaczyć.
Josua patrzył na niego życzliwie.
- A jak wyglądało miasto?
- Próbowałem już opisać je wcześniej, kiedy tutaj przybyłem. Powiedziałem, że przypominało ogromną łódź, lecz także wyglądało jak tęcza przed wodospadem. To okropne, ale wciąż nie potrafię znaleźć lepszych słów. Całe miasto to płachty rozwieszone pomiędzy drzewami, lecz wydają się one bardzo solidne. Sprawiało to wrażenie, że w każdej chwili mogą je spakować i zabrać, dokąd zechcą. - Roześmiał się zrezygnowany. - Brakuje mi słów.
- Myślę, że dość dobrze to wyraziłeś, Simonie. - Książę patrzył przed siebie zamyślony. - Bardzo chciałbym ich kiedyś poznać. Nie rozumiem, dlaczego mój ojciec tak się ich bał i nienawidził. Jaki kawał historii i wiedzy muszą oni posiadać!
Dotarli do wejścia jaskini, zagrodzonego prowizoryczną, opuszczoną kratą z drewna. Pilnujący groty strażnik, jeden z Thrithingów Hotviga, postawił na ziemi dzban pełen żarzących się węgli, przy którym rozgrzewał sobie ręce, i uniósł kratę, by wpuścić ich do środka.
W przedsionku stało więcej strażników: byli tam zarówno Thrithingowie i Erkyniandczycy Freosela. Zasalutowali Josui i Simonowi, który przyjął honory wielce zażenowany. Z głębi pieczary wyłonił się Freosel.
- Wasza Wysokość, sir Seomanie - powiedział skłaniając głowę. - Myślę, że już czas. Zaczynają się ożywiać. Jeśli będziemy dłużej zwlekać, możemy mieć kłopoty, jeśli wolno mi się tak wyrazić.
- Zdaję się na twój sąd, Freoselu - odparł Josua. - Zaprowadź mnie do nich..
Wnętrze obszernej jaskini, oddzielone od wejścia skręcającą ścianą - przez co pozostawało odcięte od słońca - podzielono drewnianą palisadą na dwie części.
- Wykrzykują na siebie nawzajem. - Uśmiech Freosela ukazał dziurę po brakującym zębie. - Obwiniają się. W nocy budzą jedni drugich. Zachowują się tak, jak przewidywaliśmy.
Josua skinął głową, podchodząc do lewej przegrody, po czym zwrócił się do Simona.