Czy to możliwe?
— Słyszał pan o misjach wewnętrznych, wymyślonych przez jezuitów? Może to
skutek ich pracy? — powiedział pan de Berle.
— Sam w to nie wierzysz, panie. W takie nagłe nawrócenie. To musi coś oznaczać
i wszyscy niekatolicy niech się mają na baczności.
— Francja na cały świat słynie z tolerancji...
— A dwa lata temu, kiedy tu byłem po raz pierwszy, spalono dwie kobiety za
czary.
— To zupełnie inna historia. Nie można mieszać polityki państwa i procesów za
czary — powiedział ostrożnie Markiz.
Burling dolał brandy do małych kieliszków.
— W Anglii coś takiego jest nie do pomyślenia. Wasz król zanadto ulega wpływom
jezuitów. Nie ufam im — zniżył głos. — To wsteczna siła, która hamuje postęp.
— Pan, zdaje się, bardzo wierzy w postęp.
Tak, Burling rzeczywiście wierzył w postęp, naukę i siłę rozumu. Szczycił się do-
konaniami swoich rodaków. Tylko nauka jest w stanie wyzwolić ludzi z chorób i nę-
dzy. Wymawiając słowo „ludzkość”, podnosił krótki, gruby palec jak wędrowny kazno-
dzieja.
— Na przykład Harvey. Jego odkrycie, że krew krąży w ludzkim ciele żyłami
i wnika dzięki temu w każdą część ciała, jest największym odkryciem naszych czasów.
Ile na tym może skorzystać medycyna! Ale to odkrycie ma obok praktycznego także
i filozoficzne znaczenie. Pokazuje, że człowiek jest wysoko zorganizowaną maszyną i że
jak każdą maszynę, można go dokładnie poznać i zbadać.
— To nie jest dobre porównanie — powiedział Markiz. — Maszynę da się rozłożyć
na części i złożyć z powrotem. Człowieka nie. Musi istnieć coś, co tę pańską „maszynę”
ożywia.
— A tak, zgadzam się z panem, Markizie. Tym czymś jest Bóg, ale pojmowany jako
zegarmistrz, który nakręca mechanizm. Tchnienie boże, rozumie pan? Dalej już żądzą
prawa mechaniki i przyrody.
— A więc sądzi pan, że człowiek składa się z takich systemów? System obiegu krwi,
może jeszcze system myślenia czy rozmnażania... Ale co nam da wiedza o mechani-
zmach? Czy odpowie nam na pytanie, dlaczego ludzie się rodzą i umierają? Po co żyją?
Nauka potrafi rozłożyć na elementy prostsze to, czym się zajmują ale nie potrafi potem
złożyć tego w żyjącą całość. Tu potrzeba czegoś innego.
— Czego, jeżeli można wiedzieć?
30
31
— Boga wszechobecnego, który cały czas działa, totalnej, świadomej siły, która utrzymuje świat w istnieniu a nie zegarmistrza — roześmiał się Markiz.
— Być może nauka dobierze się kiedyś i do Boga, i obwieści w końcu światu, kim
on jest.
— Obyśmy nie dożyli takich czasów — westchnął pan de Berle i zaproponował, by
się już położyć do łóżek.
Zaproszenie Burling’a na wspólny odpoczynek było sporym poświęceniem ze
strony Francuzów. Musieli zmieścić się w jednym podwójnym łóżku we trójkę. Przed
położeniem się spać Burling wyciągnął z toreb mnóstwo jakichś pachnących worecz-
ków i porozkładał je w głowach i nogach łóżka.
— Muszę z przykrością stwierdzić, że francuskie oberże są zwykle bardzo zaplu-
skwione — wyjaśnił.
Gauche tej pierwszej podróżnej nocy spał w stajni, przy koniach. Noc była parna,
duszna i pełna szelestów. Konie wzdychały, śpiąc na stojąco. Gauche śnił, że przemówił
do nich ludzkimi słowami. Słowa były jak dym i, wypuszczając je z ust, modelował je
wargami w fantastyczne kształty.
Nazajutrz rano stało się już oczywiste, że pogoda się popsuła. Na niebie pojawiły się
pękate chmury, ciężkie od deszczu. Powietrze było jeszcze parne i duszne, ale już niosło
ze sobą przyjemny, ożywczy zapach wody.
Podczas lekkiego śniadania Burling zaproponował, że potowarzyszy trochę czar-
nemu powozowi. Przynajmniej do Orleanu, bo jadącemu na południe podróżnikowi
Orlean był po drodze. Wyglądało, że na tę jego decyzję wpłynęła obecność Weroniki.
Nie krył się z tym. Twierdził, że już dawno nie miał okazji obcować z kobietami.
— Człowiekowi potrzebny jest kontakt z pięknem — powiedział szarmancko.
Markiz nie był zadowolony. Bał się, że ten gadatliwy Anglik zamęczy ich ciągłym
komentowaniem wszystkiego. Zdawał sobie jednak sprawę, że Burling rozładowuje
swoją obecnością rosnące napięcie, a więc w pewnym sensie jest im potrzebny.
Na śniadanie oberżysta podał gotowane warzywa i majonez. Pewnie chciał w ten
sposób dogodzić lepszemu towarzystwu i zatrzeć złe wrażenie, spowodowane jego
wczorajszym niegrzecznym zachowaniem wobec Anglika.