Każdy jest innym i nikt sobą samym.

Sam zamrugał.
- Niemożliwe!
- Doprawdy? - Profesor potarł palcem kącik ust. — Ból głowy jest pierwszym dowodem, że nie możesz normalnie funkcjono­wać w sztucznym świecie Matrycy. Tego typu ograniczenie wy­stępuje niemal powszechnie u osób posiadających silny talent ma­giczny. .Gdybyś wcześniej zasięgnął porady, rzecz dawno wyszła-by na jaw.
- Myślałem, że ból głowy to normalna sprawa, że każdy przez to przechodzi.
Dodger potrząsnął przecząco głową.
- W takim razie musi istnieć jakieś inne wytłumaczenie. Nigdy nie miałem do czynienia z magią. Z pewnością chodzi o jakieś kło­poty z interfejsem. Wadliwe połączenia neuronowe.
- Soriyama nie wypuszcza tego typu usterek - poinformował Dodger. - Sposób, w jaki utyka twoja ikona, wskazuje na jakiś pro­blem natury psychologicznej. Ani oprogramowanie, ani hardware nie ponosi tutaj odpowiedzialności.
Laverty zastukał w poręcz krzesła ucinając dyskusję.
- Odłóżmy na moment sprawę Matrycy - powiedział. - Kiedy zalakowali was ludzie Ehrana, czarodziej Rory Donally użył, zgo­dnie z twoim opisem, czaru „kula ognista". Jednak nie odniosłeś większych obrażeń. Jak to możliwe?
Sam zwichrzył włosy mokrą dłonią.
- Mag sfuszerował robotę.
Laverty uśmiechnął się z pobłażaniem.
- Donally nie jest może największym czarodziejem, ale z pew­nością dobrze rokującym adeptem. Zdobył oficjalny certyfikat Tir przyznający mu rangę szlachecką. To bardzo zdolny mag i przy tym niezwykle skuteczny. Nie pracowałby dla Ehrana, gdyby było inaczej.
- Naprawdę, Sam. Zaklęcie Donally'ego nie zadziałało, bo tyje zneutralizowałeś. Bez udziału świadomości utworzyłeś strumień mana, który wessał energię zebraną przez Donally'ego. Wysłałeś ją do przestrzeni astralnej, gdzie rozproszyła się nie szkodząc nikomu.
- Z udziałem czy bez udziału świadomości, nigdy w życiu nie byłbym w stanie czegoś takiego dokonać.
-A jednak. Cały czas posiadasz taką zdolność. Ostatni test udo­wodnił to ponad wszelką wątpliwość. Pan Estios rzucił na ciebie zaklęcie, kiedy ty koncentrowałeś uwagę na pewnym wizerunku.
To był bardzo niebezpieczny czar. Gdybyś nie odprowadził ener­gii, teraz musielibyśmy zbierać cię po całym pokoju.
- Mogliście go zabić! — Dodger skoczył na równe nogi. Estios stanął między nim a profesorem, zagradzając przejście.
- Profesor wiedział, co robi, Przebiegaczu Ciemnych Zaułków -oznajmił wysoki elf, uniemożliwiając wszelkie próby wyminięcia.
- Pomniejsze testy nie dały ostatecznej odpowiedzi, Dodger. Istniało ryzyko, ale byłem pewien, że Sam posiada odpowiednie zdolności. Uznałem za stosowne pobudzić ten utajony talent i uda­ło się.
Profesor bardzo chętnie testuje własne teorie na cudzym życiu, pomyślał Sam i to odkrycie jakoś nie przypadło mu do gustu. Po­nadto jedynym potwierdzeniem tych wszystkich rewelacji były usły­szane zapewnienia. Sam był pewien tylko swojego bólu głowy, który nota bene nie ustępował.
- Nawet jeśli rzeczywiście powstrzymałem zaklęcie Estiosa -rzekł Sam zmęczonym głosem — nie oznacza to, że jestem czaro­dziejem. Czytałem o ludziach, którzy potrafią bronić się przed ma­gią nie mając nic wspólnego z czarowaniem. Nazywają ich nega-magami.
- Negamagowie nie mają wizji astralnych - stwierdził profe­sor.
- Ja także.
- Przeciwnie. Jakim sposobem mógłbyś wrócić na tę polanę, gdzie obserwowałeś paladynów?
- Zwyczajnie, podkradłem się - odparł gładko Sam. Estios parsknął śmiechem.
- Byłeś przecież zupełnie wyczerpany ucieczką, mieszczuchu. Zresztą to byli paladyni.
- Mówiłeś, że Grian spojrzał prosto na ciebie? - spytał Laverty. Sam pokiwał głową.
- Czy zdajesz sobie sprawę, jak dobrze elfy widzą w ciemno­ści? Nie mógł cię przeoczyć.
-A jednak. - Sam nie ustępował. Był uporządkowanym, racjo­nalnie myślącym człowiekiem, który prowadził do niedawna upo­rządkowane, racjonalne życie. Ojciec zaszczepił mu głębokie uprze­dzenie do jakiejkolwiek magii. Nigdy nie uwierzy w to, co usiłują mu wmówić. Ta cała rozmowa o magii nie ma sensu.
- Dlaczego boisz się magii? - spytał profesor.
- Nie boję się. - Sam wstał z krzesła i zaczął chodzić w tę i z powrotem. - Po prostu ta cała magia jest nielogiczna. Nie ma sensu. Zwykłe sztuczki dla naiwnych. To nie jest część mojego świata.
Laverty westchnął.
- Zaklęcie, którego użył Rory Donally, nadpaliło ci ubranie i zniszczyło kawał lasu. Ubranie i drzewa są częścią realnego świa­ta. Rzeczywiście płonęły. Jeżeli tego typu efekty nie są częścią twojego świata, to znaczy, że nie jest to realny świat.
Sam przystanął i zaczął wpatrywać się w sufit. Sugestia profeso­ra otwierała wrota szaleństwa.
- Nie przeczę, że dzieje się coś dziwnego, kiedy prawdziwy cza­rodziej, jak wy to nazywacie, rzuca zaklęcie. Nauczono mnie wie­rzyć namacalnym dowodom. Owszem, jego czar spalił parę rzeczy. Nie mogę zaprzeczyć. Dotknąłem popiołu i czułem dym. Ale nie próbujcie mnie przekonać, że stało się to za sprawą śmiesznych gestów, tajemniczych słów albo mocy gwiazd. Tu musi chodzić o coś innego, może o pewnego rodzaju nieświadome sterowanie elektromagnetycznym promieniowaniem o ultraniskiej częstotliwo­ści.
- Najpierw negamagowie, a teraz promieniowanie. Czytałeś Petera Isaaca - rzekł profesor oskarżycielskim tonem.