- Z każdą minutą jesteśmy coraz bogatsi!- Tylko w wyobraźni... 

Każdy jest innym i nikt sobą samym.

Musimy najpierw znaleźć złoto. Ruszyła w moją stronę z wymownym błyskiem w oku, gotowa świętować.
- Co ty będziesz robił?
- Wszystko, co trzeba zrobić na zewnątrz. Szukał śladów. Pogadam z tą Donni.
- Jakżeby nie? Ale ja jestem o wiele ładniejsza, Garrett. I może równie utalentowana.
- Potem zjem kolację, pogadam z geniuszem i ruszę w drogę, żeby być jutro rano na farmie. Będę miał cały dzień na węszenie i szukanie śladów.
Znalazła się tak blisko, że omal mnie nie przewróciła. Moja cnota zaczęła zbierać się do wyjścia. Nagle Amber zesztywniała i cofnęła się.
- Co się stało?
- Właśnie przyszło mi do głowy coś okropnego. Matka może wrócić do domu w każdej chwili. Jeśli przed jej przyjazdem nie znajdziemy złota i nie zniknę stąd... - Odsunęła się jeszcze dalej - Bierzmy się do roboty.
Biedne bogate maleństwo. Jakoś nie mogłem z siebie wykrzesać fali współczucia. Jeśli nie było jej wystarczająco źle, żeby uciekła w jednej koszuli, to wcale jej nie było źle.
Oczy zabłysły jej nagle.
- Ale kiedy już to zrobimy, uważaj, Garrett!
Są granice, do których można kiwać ludzi i móc sobie jeszcze spojrzeć w oczy, ale są też granice, do których możesz kiwać sam siebie.
- Podziwiam twoją ufność. Jeśli je znajdziemy.
- Gdy je znajdziemy, Garrett.
- Dobrze. Kiedy je znajdziemy, uważaj, Amber! Wymieniliśmy idiotyczne uśmiechy.
- Czy mam wyjść tą samą drogą, którą wszedłem?
- Tak będzie najlepiej. Nie pozwól, żeby cię zobaczyła służba. I uważaj na dragonów.
Pocałowałem ją w sposób, który miał być oficjalnym przypieczętowaniem naszego paktu. Ona przemieniła go w obietnicę przyszłych rozkoszy. Wreszcie udało mi się oderwać się od niej i zwiać.
Byłem roztargniony. Tak właśnie działają na mnie małe wiedźmy. Zarzuciło mnie na zakręcie i omal nie staranowałem Karla Seniora i Dominy Dount.
Na szczęście oni także byli roztargnieni. Bardzo roztargnieni. Jeśli w ogóle kogoś zauważyli, prawdopodobnie uznali, ze to jakiś zabłąkany sługa. Wycofałem się, aby rozważyć alternatywne marszruty.
Amber myliła się. Willa Dount nie zmroziłaby wody w wannie.
Teraz już wiedziałem, jakiego ma haka na Tatuśka. Może się przydać lub nie.
 
· XV
 
· Rozum nie pomógł mi wiele w poszukiwaniu innej drogi. W ciągu dwóch minut zorientowałem się, że zaraz się zgubię. Znalazłem miejsce, gdzie spoza zasłony mogłem widzieć świat prawdziwych ludzi. Rozpoznałem korytarz. Mogłem tylko wyjść i udawać, że jestem tu w uczciwych zamiarach.
Wszystko szło dobrze, dopóki nie ruszyłem przez dziedziniec w stronę głównej bramy.
Od strony ulicy wszedł nagle pyzaty Courter, Zaczął mówić coś do strażnika, kiedy mnie zobaczył. Oczy mu wyszły na wierzch, gęba poczerwieniała i zaczął się nadymać jak królewska ropucha przed godami.
- Co pan tu u diabła robi?
- Do diabła, mógłbym cię o to samo zapytać. Trochę tu nie pasujesz, nie uważasz? Taki facet jak ty powinien siekać jarzyny...
Byłem dość blisko. Zamierzył się. Nie wiem dlaczego, ale nie ubiłem go na sztywną pianę. Złapałem tylko za nadgarstek i szedłem dalej, ciągnąc za sobą.
- Tsss. Powinniśmy być bardziej przyjaźnie nastawieni do lepszych od nas.
Puściłem go, kiedy wyszedłem na ulicę. On tymczasem ostygł. Cofnął się, klnąc pod nosem, a ja tymczasem rozglądałem się za tymi czterema błaznami, którzy otoczyli mnie, zanim wszedłem do pałacu. Zniknęli jak sen.
Miałem pecha, że pozwoliłem się tak złapać. Mogłem tylko mieć nadzieję, że to się jakoś wyrówna i nie wzbudzi afery w zamku. Amber poradzi sobie z Willą Dount, zwłaszcza mając przed oczami wizję złota, ale miałem pewne wątpliwości co do Juniora. Nie miał dość silnej motywacji, aby ukryć rozmowę ze mną.
Uznałem, że najlepiej zrobię, jeśli natychmiast udam się do domu Lettie Faren.
XVI
 
· Nie dotarłem tam tak szybko, jak planowałem, choć opóźnienie trwało tylko kilka sekund. Schodząc z Góry zauważyłem, że przyczepił się do mnie jakiś cień. Po krótkiej chwili stwierdziłem, że to mój kumpel Bruno z tawerny.
Czego on znowu chce ode mnie?
W pięć minut później wiedziałem już, że jest sam. Sprawa osobista. Zraniłem jego uczucia, więc czuł nieodpartą potrzebę, by odpłacić mi pięknym za nadobne.
Znalazłem odpowiednie do moich celów podwórze i wszedłem na nie. Wyszukałem kawałek cienia i ukryłem się. Bruno wparował w kilka sekund później, chyba chcąc skorzystać z mojej głupoty. Kiedy jednak znalazł się na miejscu, nie zobaczył nic. Zaczął kląć.
- Nie zwalaj całej winy na bogów. Nic straconego. Tutaj jestem, Bruno. - Wyszedłem z cienia.
Był zbyt wściekły, by bawić się w grę wstępną. Cofnął podbródek i ruszył na mnie.
Ja także nie miałem nastroju do gry na ego. Przy pierwszym zamachu poklepałem go po nadgarstku moją rasowaną pałą i trzepnąłem w łokieć, tym samym zubażając go o władzę w jednym ramieniu. Pozwoliłem mu się pozbierać i dołożyłem kilka razy porządnie po durnej łepetynie, aż zwalił się na ziemię. Wtaszczyłem go w plamę cienia, żeby uliczne dzieciaki nie rozebrały faceta do naga, zanim dojdzie do siebie. Zastanawiałem się, czy doceni moją uprzejmość. Mogłem mieć tyko nadzieję, że nie jest aż tak beznadziejnie głupi, by zakończenie naszej drobnej sprzeczki było równoznaczne ze śmiercią jednego z nas.

Tematy