Ze swego miejsca na macie patrzyłem później, jak Słony i Jagoda chodzą po-
woli między drzewami rosnącymi od strony morza. Rozmawiali długo. Widzia-
łem, jak obejmują się. Jagoda nikła w potężnych ramionach ojca, mała i krucha niczym cukrowa lalka. Dużo pewnie sobie powiedzieli. Wiele się między nimi
wyjaśniło. Jagoda na pewno nie stanie się od razu słodką dzieweczką i wzorem kochającej córki, a Słony popełni jeszcze niejeden błąd, bo wszyscy jesteśmy tylko ludźmi. Niemniej szło ku poprawie.
To był trudny dzień. Przełomowy. Przemyślałem go jeszcze raz od początku
do końca. Zastanowiłem się, czy jeszcze raz dokonałbym podobnych wyborów
i stwierdziłem, że tak. Nawet podjęcie walki z Pożeraczem Chmur było słuszne, skoro ostatecznie przywróciło mi szacunek młodego smoka, a pośrednio przyniosło korzyść Jagodzie.
Świadomość tego krzepiła i nawet jakby łagodziła ból w karku. Ale tylko tro-
chę.
* * *
Od tamtego czasu nie widziałem Pożeracza Chmur ani razu. Co prawda, Ja-
goda była znacznie przyjemniejszym towarzystwem niż przedtem, a Słony chęt-
nie poświęcał mi czas. „Rozmawialiśmy” o różnych sprawach i coraz bardziej
zżywaliśmy się ze sobą. Poza tym dodatkowych zajęć dostarczył mi Żywe Sre-
bro wraz z młodszym bratem. Dzieciaki paplały swobodnie w trzech językach
(tak twierdził ich ojciec): po lengorchiańsku, w smoczym dialekcie i prymitywnej gwarze wydrzaków. Teraz zaczęły domagać się, bym pokazywał im gesty mowy
rąk. Bawiłem się równie dobrze jak oni, obserwując, jak z powagą należną czaro-dziejskim rytuałom powtarzali proste znaki. Takie jak „Ojciec”, „Matka”, „Iść”,
„Jeść”, „Pływać”.
A mimo to, nieobecność Pożeracza Chmur stworzyła pustkę koło mnie. Coś
w rodzaju dziury po wyrwanym zębie, którą maca się językiem w poczuciu straty integralnej części ciała. Trudno to wyjaśnić. Były chwile, że uświadamiałem sobie ten brak tak silnie, że odczuwałem wewnętrzny ból — cierpienie ducha.
Czasami zastanawiałem się, co porabia Pożeracz Chmur. Czy nadal przebywa
z rodziną, bawi się z Liska, poluje z Pazurem, a może krąży po wyspie, poszukując smoczej panny do wzięcia? Nie docierały do mnie żadne wieści o nim.
145
Dni mijały. Poschodziły mi już nawet strupy, zostawiając tylko jasne kreski nie opalonej skóry, które i tak niebawem miały zniknąć. Po staremu włóczyłem się tu i tam. Czasem w towarzystwie Jagody, a częściej samotnie. I właśnie podczas
takiej wędrówki bez celu, trafiłem do ruin starego miasta na Jaszczurze. Wiedzia-
łem o nim już przedtem i nawet z grubsza znałem położenie, ale dopiero teraz nogi przyniosły mnie w ten odległy rejon.
To miejsce bardzo przypominało terytorium Szaleńca. Podobne, kruszejące
powoli ściany z dopasowanych do siebie niewielkich bloków kamiennych. Resztki tarasów, popękane misy, w których kiedyś zapewne hodowano kwiaty lub używano jako wodotrysków. Częściowo pozapadane portale, uszkodzone rzeźby przed-
stawiające skośnookich wojowników i kobiety o obnażonych piersiach, półludz-
kie bestie różnych rodzajów (także lamie), zatarte przez pogodę motywy kwiato-we wijące się wokół kolumn i nad zwieńczeniami ślepych okien. Zauważyłem, że dość często pojawiały się statuetki węży. Obłe cielska oplatały podstawy podpór, zdobiły wydeptane progi. Rozwarte paszcze stanowiły wyloty rynien lub zakoń-
czenia wytartych balustrad.
Miasto z wolna pochłaniała dżungla. Płyty niskich tarasów oraz chodników
rozepchnęły korzenie drzew. W spoinach i pęknięciach murów wyrosła trawa
i chwasty. Ktoś jednak dbał trochę o to miejsce. Znać było ślady wycinania wszę-
dobylskich lian. Tajemnicza ręka nie pozwoliła zakorzenić się młodym drzew-
kom. Usunęła też zwalone konary, których pełno było tuż za granicami zabudowy.
Zanurzyłem się w tym królestwie zapomnianej świetności. Z murów emano-
wała melancholia. Wśród gruzów znalazły schronienie jaszczurki, zwinnie umy-
kające spod stóp, długonogie pająki i skorpiony. Te ostatnie, wbrew utartym opi-niom, na szczęście nie szukały zwady i wycofywały się szybko, gdy padł na nie choćby mój cień.
Wszystko to było niezwykle interesujące i obiecywałem sobie, że wrócę tu
z przyborami do rysowania, by zrobić podobizny co ciekawszych rzeźb. Na no-
wo ukłuło mnie wspomnienie Pożeracza Chmur. Bardzo lubił rysować i robił to