Każdy jest innym i nikt sobą samym.

Gdy tylko brama do miasta
została otwarta, rozkazał wywiesić flagę, która stanowiła umówiony uprzednio sygnał dla załóg szkunerów.
Następnie zwrócił się do swoich doradców i kndtanów.
- To koniec - powiedział. - Dziękuję wam za waszą lojalność i odwagą Zbierzcie swoich ludzi i uciekajcie,
jeśli to tylko możliwe. Któregoś dnia znowu staniemy razem do walki.
Podchodzili kolejno, żeby go uściskać. Bin-Szibam był pokryty pyłem i czarny od dymu; jego szatę plamiła
zaschnięta krew z kilku powierzchownych ran. Zmieszana była z krwią Turków, których zabił.
- Będziemy oczekiwać twojego powrotu - powiedział.
- Wiecie gdzie mnie szukać - odrzekł Dorian. - Przyślij posłańca, gdy wszystko będzie gotowe. Powrócę
natychmiast, jeśli Bóg pozwoli, chwalmy Boga.
- Bóg jest wielki - odpowiedzieli chórem.
Konie czekały w uliczce przy małej północnej bramie. Otwarto ją i bin-Szibaar. Mustafa Zindara oraz
pozostali członkowie rady wyjechali na czele swoich oddziałów. Przebili się przez szeregi atakujących, Turcy
usiłowali odciąć im drogę, i pogalopowali poprzez gaje daktylowe i uprawne pola. Dorian obserwował ich
odwrót. Usłyszawszy kroki na marmurowych schodach, odwrócił się z szablą w oni. Po chwili z trudem
rozpoznał własnego syna, pokrytego od stóp do głów brudem i sadzą.
- Chodź już ojcze-rzekł Mansur. - Musimy się pośpieszyć.
Zbiegli razem po schodach do meczetu, gdzie czekał na nich Istaf z dziesięcioma ludźmi.
- Tędy - z cienia wyszedł imam, który gestem kazał im iść za sobą. Poprowadził ich labiryntem przejść do
niewielkiej żelaznej bramy. Przekręcił klucz w zamku, a Mansur otworzył drzwi na oścież.
- Niech błogosławieństwo Boga zostanie z tobą - pożegnał imania Dorian.
- Idźcie z błogosławieństwem Boga i oby sprowadził was znów szybko do Omanu - odparł duchowny.
Po drugiej stronie bramy znaleźli się w ciemnej alejce, tak wąskiej, że balkony na górnych piętrach
opuszczonych domów niemal się stykały z tymi naprzeciwko.
- Tędy, Wasza Wysokość! - Istaf urodził się w Maskacie, a te uliczki były terenem zabaw jego dzieciństwa.
Pobiegli za nim i znowu wydostali się na słońce. Przed nimi rozciągały się otwarte wody portu, a w zatoce
czekał spuszczony ze Sprite barkas. Mansur krzyknął i pomachał do Kumraha stojącego przy sterze. Marynarze
chwycili za wiosła i łódź pomknęła do brzegu.
W tej samej chwili usłyszeli za sobą gniewne okrzyki. Z wylotu jednej z uliczek wybiegła na nabrzeże zgraja
Turków i Arabów. Pędzili ku nim, a pierwszy szereg wymachiwał długimi lancami i lśniącymi klingami szabel.
Dorian obejrzał się przez ramię. Barkas był jeszcze w znacznej odległości od brzegu.
- Trzymać się razem! - krzyknął. Uformowali zwarty krąg przy zejściowych schodkach z nabrzeża nad samą
wodę, ramię przy ramieniu, twarzami na zewnątrz.
- Al-Salilu! - zakrzyknął Arab prowadzący napastników. Wysoki i szczupły, miał ruchy lamparta. Jego
długie proste włosy powiewały na wietrze, a kędzierzawa broda sięgała piersi. - Al--Salilu! - powtórzył. -
Przyszedłem po ciebie!
Dorian rozpoznał te pełne żaru, fanatyczne oczy.
- Kadem. - Mansur w tej samej chwili też rozpoznał Araba i w jego głosie zadźwięczała nienawiść.
- Po ciebie też przyszedłem, szczeniaku, spłodzony przez tego psa i jego kazirodczą sukę! - krzyknął znów
tamten.
- Najpierw musisz mnie pokonać. - Dorian wystąpił o krok i Kadem rzucił się ku niemu z uniesioną szablą.
Ich klingi się spotkały, gdy Dorian zablokował cięcie w głowę, po czym ripostował sztychem w krtań. Stal
zadzwoniła o stal. Walczyli ze sobą po raz pierwszy, lecz Dorian zorientował się natychmiast, że przeciwnik jest
groźny. Prawą rękę miał mocną i szybką, w lewej dzierżył zakrzywiony sztylet, gotów wykorzystać każdą lukę
w obronie.
- Zamordowałeś moją żonę! - warknął Dorian, atakując z wypadu.
- Dziękuję Bogu, że mogłem wypełnić ten święty obowiązek - odpowiedział Kadem. - Ciebie też
powinienem był zabić, składając hołd pamięci ojca.
Mansur walczył po prawej, a Istaf po lewej ręce Doriana. Osłaniali go z dwóch stron, uważając jednak, żeby
nie zablokować mu swobody ruchów. Krok za krokiem ustępowali pola, cofając się w stronę schodów, a
przeciwnik napierał twardo.
Dorian usłyszał, jak dziób barkasu uderza o kamienną ścianę poniżej. Rozległ się okrzyk Kumraha:
- Chodź, al-Salilu!
Schody oblepione były zielonymi wodorostami. Kadem, widząc, że Dorian może po raz drugi ujść przed jego
zemstą, podjął wściekły atak. Dorian musiał się cofnąć na górny stopień i jego prawa noga pośliznęła się na
mazistej powierzchni. Dla złapania równowagi przyklęknął na jedno kolano i na moment trochę się odsłonił.
Kadem nie przegapił szansy. Wykonał szybki wypad, przenosząc ciężar ciała na prawą nogę i celując w serce
przeciwnika.
W chwili gdy ojciec przyklęknął, Mansur w lot pojął zamiar Araba. Zwrócił się ku niemu w pełnej
gotowości. Kadem wyciągnął się do przodu i atakując, odsłonił na moment lewy bok. Mansur wykonał sztych
pod jego uniesione ramię, wkładając w ten cios cały swój gniew, nienawiść i rozpacz po stracie matki.
Spodziewał się poczuć kleisty opór ciała ustępującego przed stalą, gdy ostrze zagłębi się w boku przeciwnika.