Każdy jest innym i nikt sobą samym.

— Idźcie spać.
Kate ułożyła się na ziemi obok Chrisa i przywarła do niego plecami. Miała
nadzieję, że w ten sposób obojgu będzie nieco cieplej. Robiło się naprawdę bardzo zimno.
W oddali zagrzmiało.
268
* * *
Po północy zaczęło padać. Kate obudziły grube krople deszczu spadające jej
na twarz. Poderwała się z ziemi. W kącie pod ścianą zauważyła szeroką lawę. Była częściowo nadpalona, ale trzymała się jeszcze na nogach. Kate wsunęła się pod nią. Plecy oparła o zwęglone deski ściany, a kolana podciągnęła pod brodę. Chris usiadł obok niej. Później dołączył do nich Marek. Zasnął błyskawicznie. Krople deszczu ściekały mu ze szpary w ławie na policzek, ale jemu to nie przeszkadzało.
Pochrapywał cicho.
26.12.01 Dochodziła jedenasta. Nad kopulastymi mesas uniosło się kilka balonów. Je-
den z nich był pomalowany w długie zygzaki, ulubiony deseń Indian Nawaho.
— Przykro mi — rzekł Gordon. — Prezes się nie zgodził. Nie możesz wyru-
szyć, Davidzie. To zbyt ryzykowne.
— Dlaczego? Podobno wasza technika jest całkowicie bezpieczna, o wiele
bardziej niż jazda samochodem. Więc na czym polega ryzyko?
— Powiedziałem ci, że wyeliminowaliśmy błędy transkrypcyjne powstające
podczas materializacji. Nie jest to całkiem zgodne z prawdą.
— Aha.
— Nie kłamałem, mówiąc, że nie jesteśmy w stanie stwierdzić żadnych róż-
nic. Prawdopodobnie błędy występują przy każdej rekonstrukcji, lecz są na tyle drobne, że nie sposób ich zauważyć. Wygląda na to, że się kumulują, podobnie
jak skutki napromieniowania. Nie widać ich po jednej wyprawie, ale po dziesię-
ciu lub dwudziestu tak. Mogą to być szramy na skórze, ciemne smugi na rogówce oka albo też objawy chorobowe, na przykład cukrzycy lub choroby wieńcowej.
— Komuś się to już przydarzyło?
— Tak. Zaobserwowaliśmy zmiany u zwierząt doświadczalnych i u kilku
osób, które korzystały z maszyny prototypowej.
Stern zamyślił się.
— Co się stało z tymi ludźmi?
— Większość nadal tu pracuje, ale nie mogą już uczestniczyć w wyprawach.
— Rozumiem, lecz w moim wypadku chodzi tylko o jedną podróż.
— Nie używaliśmy tej maszyny od dawna, nawet jej nie regulowaliśmy —
odparł Gordon. — Nie wiemy, czy jest sprawna. Załóżmy, że pojawisz się w roku tysiąc trzysta pięćdziesiątym siódmym i stwierdzisz u siebie poważne błędy transkrypcyjne. Nie będziesz mógł wrócić, bo ryzyko ich kumulacji będzie zbyt duże.
Co wtedy?
— Domyślam się, że musiałbym tam zostać.
269
— Owszem.
— Zdarzyło się to już komuś?
Gordon wyraźnie się zawahał.
— Być może.
— Mam rozumieć, że któryś z waszych ludzi pozostał w przeszłości?
— Niewykluczone. Nie jesteśmy pewni.
— Muszę to wiedzieć — rzekł Stern z naciskiem. — Bo jeśli wciąż przebywa
tam któryś z waszych agentów, mógłby pomóc moim kolegom.
— Nie jestem pewien, czy ten człowiek chciałby komukolwiek pomóc —
mruknął Gordon.
— Mimo wszystko powinniśmy ich zawiadomić o jego istnieniu.
— Już ci tłumaczyłem, że nie można się z nimi skontaktować.
— Nieprawda — powiedział Stern. — Można.
16.12.23 Chris obudził się przed świtem. Niebo dopiero szarzało, nad ziemią unosiła się lekka mgiełka. Zesztywniał od siedzenia w skulonej pozycji, z kolanami podcią-
gniętymi pod brodę. Kate spała z głową opartą na jego ramieniu. Kiedy poruszył
się ostrożnie, by przez otwarte drzwi wyjrzeć na zewnątrz, poczuł dotkliwy ból.
Mięśnie bolały go od nadmiernego wysiłku, poza tym był cały poobijany i potłuczony.
Lniana koszula przylepiła mu się do ramienia. Widocznie skaleczenie grotem
strzały krwawiło o wiele bardziej, niż podejrzewał. Zagryzł zęby i poruszył kilka razy ręką. Nie było tak źle.
Gdyby jeszcze usiąść przy ognisku i zjeść coś ciepłego. . . Czuł ssanie w żo-
łądku i chciało mu się pić. Gdzie tu można znaleźć czystą wodę? Czy woda z rzeki nadaje się do picia? Może lepiej poszukać źródełka? No i warto by zdobyć coś do jedzenia.
Obrócił się, żeby porozmawiać o tym z Andre, lecz przyjaciela nie było. Wy-
ciągnął szyję — krzywiąc się przy tym z bólu — i zlustrował teren przed domem, ale i tam nie zauważył Marka.
Zaczął się gramolić spod ławki, kiedy usłyszał czyjeś kroki za domem. Czyżby
wracał Andre? Nie, nadchodziło kilka osób. Po chwili rozległ się wyraźnie brzęk kolczugi.
Kroki ucichły. Chris wstrzymał oddech. Na prawo, nie dalej niż metr od jego
głowy, na osmalonej ramie okiennej ukazała się dłoń w ciężkiej rękawicy. Wi-
doczny koniec rękawa płaszcza miał kolor zielony z czarnym obszyciem.
To byli ludzie Arnauta.
— Hic nemo habitavit nuper — powiedział męski głos. Od strony drzwi dole-
ciała odpowiedź:
270
— Et intellego quare. Specta, porta habet signum rubrum. Estne pestilentiae?
— Pestilentia? Certo scisne? Abeamus!
Dłoń z okna zniknęła. Żołnierze oddalali się w pośpiechu. Chris miał wyłą-
czony translator, musiał więc polegać na swojej słabej znajomości łaciny. Co znaczyło pestilential Chyba zaraza. Żołnierze zobaczyli czerwony znak na drzwiach i dlatego tak szybko odeszli.
Matko Boska, pomyślał, czy w tym domu panowała zaraza? Dlatego został
spalony? A może zarazki przetrwały nawet pożar? Z trawy pod ścianą wylazł
wielki czarny szczur i wybiegł przez otwarte drzwi przed dom. Hughes wzdry-
gnął się z obrzydzenia. W tej samej chwili obudziła się Kate. Ziewnęła szeroko i zapytała:
— Która go. . . ?
Pospiesznie zakrył jej dłonią usta.
Z zewnątrz wciąż dolatywały głosy oddalających się żołnierzy. Chris wygra-
molił się spod ławy, podszedł do okna i wyjrzał na ścieżkę.
Między zabudowaniami wioski sąsiadującej z klasztorem dostrzegł kilkunastu
żołnierzy w zielono-czarnych płaszczach. Po chwili zza muru wyłonił się Marek.
Szedł przygarbiony, powłócząc nogą. Tulił do piersi jakieś warzywa. Kiedy żoł-
nierze go zatrzymali, nisko się ukłonił. Pewnie udawał nierozgarniętego kalekę.