— No i?
— StwierdziÅ‚em, że pan Frye pÅ‚aciÅ‚ pani pięćset dolarów miesiÄ™cznie, i myÅ›laÅ‚em, że
to mogą być raty za jakiś dług.
Nie odpowiedziała.
Słyszał jej oddech.
— Pani Yancy?
— Nie jest mi winien ani grosza — powiedziaÅ‚a.
— WiÄ™c nie spÅ‚acaÅ‚ dÅ‚ugu?
— Nie — powiedziaÅ‚a.
— Czy pani pracowaÅ‚a dla niego w jakimÅ› charakterze?
Zawahała się. Potem: szczęk!
— Pani Yancy?
Nie było odpowiedzi. Tylko szum połączenia zamiejscowego, niewyraźny trzask za-
kłóceń.
Joshua wykręcił ponownie jej numer.
— Halo — powiedziaÅ‚a.
— To ja, pani Yancy. Wyraźnie nam przerwano.
Szczęk!
Zastanawiał się, czy nie zadzwonić do niej po raz trzeci, ale stwierdził, że znowu
odłoży słuchawkę. Nie była najlepiej wychowana. Wyraźnie miała jakąś tajemnicę, ta-
jemnicę, którą dzieliła z Brunem i teraz próbowała ją ukryć przed Joshuą, rozbudzając
jednak jego ciekawość. Był bardziej pewien, niż dotychczas, że wszyscy ludzie, którym
płacono przy pomocy konta w banku w San Francisco, mieli do powiedzenia coś, co
mogłoby pomóc wyjaśnić istnienie sobowtóra Bruno Frye’a. Gdyby Joshua potrafił ich
tylko zmusić do mówienia, to mógłby jednak dokonać szybkiego rozliczenia majątku.
— Nie pozbÄ™dziesz siÄ™ mnie tak Å‚atwo, Rito — powiedziaÅ‚ odkÅ‚adajÄ…c sÅ‚uchawkÄ™.
Jutro poleci cessną do Hollister i spotka się z nią osobiście.
Następnie wykręcił numer doktora Nicholasa Rudge’a, natknął się na automatyczną
sekretarkę, więc tylko zostawił wiadomość z podaniem numeru domowego i biuro-
wego.
298
299
Przy trzecim telefonie wreszcie miał szczęście, chociaż nie takie, na jakie liczył.
Latham Hawthorne był w domu i zechciał z nim rozmawiać. Okultysta miał nosowy
głos ze śladami arystokratycznego akcentu brytyjskiego.
— SprzedaÅ‚em mu sporo książek — powiedziaÅ‚ Hawthorne w odpowiedzi na pyta-
nie Joshui.
— Tylko książki?
— Zgadza siÄ™.
— To dużo pieniÄ™dzy jak za książki.
— ByÅ‚ znakomitym klientem.
— Ale sto trzydzieÅ›ci tysiÄ™cy dolarów?
— Na przestrzeni prawie piÄ™ciu lat.
— Niemniej jednak...
— I wiÄ™kszość z nich to nadzwyczaj rzadkie książki, rozumie pan.
— Czy zechciaÅ‚by je pan odkupić od majÄ…tku? — spytaÅ‚ Joshua, starajÄ…c siÄ™ spraw-
dzić, czy mężczyzna jest uczciwy.
— Odkupić? ByÅ‚bym tym uradowany. Jak najbardziej.
— Za ile?
— Cóż, tego dokÅ‚adnie nie powiem, dopóki ich nie zobaczÄ™.
— Niech pan okreÅ›li na oko. Ile?
— O ile te pozycje nie zostaÅ‚y zużyte, rozumie pan — postrzÄ™pione, porozrywane,
popisane i co tam jeszcze — wówczas to inna historia.
— Powiedzmy, że sÄ… w nieskazitelnym stanie. Ile by pan zaoferowaÅ‚?
— JeÅ›li sÄ… w takim samym stanie, w jakim je sprzedaÅ‚em panu Frye’owi, wówczas je-
stem gotów zapłacić za nie dużo więcej, niż on sam pierwotnie za nie zapłacił. Bardzo
wiele tytułów w jego zbiorach zyskało na wartości.
— Ile? — spytaÅ‚ Joshua.
— Jest pan uparty.
— To jedna z moich licznych zalet. No dalej, panie Hawthorne, nie proszÄ™ pana
o wiążącą odpowiedź. Tylko szacunkową.
— Cóż, jeÅ›li zbiór nadal zawiera wszystkie książki, które mu sprzedaÅ‚em, i jeÅ›li
wszystkie są w doskonałym stanie... to powiedziałbym... wliczając w to moją marżę, na-
turalnie... około dwustu tysięcy dolarów.
— OdkupiÅ‚by pan te same książki za siedemdziesiÄ…t tysiÄ™cy wiÄ™cej, niż panu zapÅ‚a-
cił?
— SzacujÄ…c z grubsza, tak.
— To niezÅ‚a zwyżka wartoÅ›ci.
— To z powodu tej dziedziny zainteresowaÅ„ — powiedziaÅ‚ Hawthorne. — Z każdym
dniem coraz więcej ludzi interesuje się tą tematyką.
298
299
— A jaka to tematyka? — spytaÅ‚ Joshua. — Jakie książki on zbieraÅ‚?
— Pan ich nie oglÄ…daÅ‚?
— Jak sÄ…dzÄ™, stojÄ… na półkach w jego gabinecie — powiedziaÅ‚ Joshua. — Wiele z nich
to bardzo stare książki i wiele z nich jest oprawionych w skórę. Nie zorientowałem się,
że jest w nich coś niezwykłego. Nie zaprzątałem sobie głowy ich oglądaniem.
— To tytuÅ‚y okultystyczne — powiedziaÅ‚ Hawthorne. — SprzedajÄ™ wyÅ‚Ä…cznie książki
traktujące o okultyzmie we wszystkich jego przejawach. Duży procent moich towa-
rów to książki zakazane, wyklęte przez Kościół albo państwo w innych czasach, nie wy-
drukowane ponownie przez naszych współczesnych, sceptycznych wydawców. Także
dzieła z bibliofilskich nakładów. Mam ponad dwustu stałych klientów. Jednym z nich
jest gentleman z San Jose, który zbiera wyłącznie książki poświęcone mistyce hindu-
skiej. Pewna kobieta w okręgu Marin zebrała ogromną bibliotekę z dziedziny satani-
zmu, włączywszy w to parenaście niezrozumiałych tytułów, które były wydane wyłącz-
nie po Å‚acinie. Inna kobieta z Seattle kupuje zasadniczo wszystko, co napisano o na-
szych doświadczeniach pozacielesnych. Mogę zaspokoić wszelkie gusty. Nie tylko po-
leruję swoje ego, kiedy twierdzę, że jestem najbardziej szanowanym i godnym zaufania
handlarzem literatury okultystycznej w całym kraju.
— Ale z pewnoÅ›ciÄ… nie wszyscy klienci wydawali tyle, ile pan Frye.
— Och, oczywiÅ›cie, że nie. Takich jak on, dysponujÄ…cych takimi Å›rodkami, jest zale-
dwie dwóch czy trzech. Ale mam kilkudziesięciu klientów, którzy przeznaczają rocznie
około dziesięciu tysięcy dolarów na swoje nabytki.
— To niewiarygodne — powiedziaÅ‚ Joshua.
— NiezupeÅ‚nie — stwierdziÅ‚ Hawthorne. — Ci ludzie uważajÄ…, że balansujÄ… na gra-
nicy wielkiego odkrycia, że są na skraju poznania jakiejś monumentalnej tajemnicy, za-
gadki życia. Niektórzy dążą do nieśmiertelności. A niektórzy szukają zaklęć i rytuałów,