- To nie godzi si...ona jest panu tak yczliwa.
- Panna Felicja ma przyjemno w zbieraniu rydzw, ja wol sucha wykadu pani o lesie.
- Bardzo mi to pochlebia - odpowiedziaa, lekko rumienic si, panna Izabela - ale jestem pewna, e prdko znudzi pana mj wykad. Bo dla mnie nie zawsze las jest pikny, czasem bywa okropny. Gdybym tu bya sama, z pewnoci nie widziaabym ulic, kociow i buduarw. Kiedy jestem sama, las mnie przeraa. Przestaje by dekoracj, a zaczyna by czym, czego nie rozumiem i czego si boj. Gosy ptakw s jakie dzikie, czasem podobne do nagego krzyku boleci, a czasem do miechu ze mnie, e weszam midzy potwory... Wtedy kade drzewo wydaje mi si istot yw, ktra chce mnie owin gami i udusi; kade ziele w zdradziecki sposb opltuje mi nogi, aeby mnie ju std nie wypuci... A wszystkiemu temu winien kuzynek Ochocki, ktry tomaczy mi, e natura nie jest stworzona dla czowieka..: Wedug jego teorii wszystko yje i wszystko yje dla siebie...
- Ma racj - szepn Wokulski.
- Jak to, wic i pan w to wierzy? Wic wedug pana ten las nie jest przeznaczony na poytek ludziom, ale ma jakie swoje wasne interesa, nie gorsze od naszych...
- Widziaem ogromne lasy, w ktrych czowiek ukazywa si raz na kilka lat, a jednak rosy bujniej anieli nasze...
- Ach, niech pan tak nie mwi!... To jest ponianie wartoci ludzkiej, nawet niezgodne z Pismem witym. Bg odda przecie ludziom ziemi na mieszkanie, a roliny i zwierzta na poytek...
- Krtko mwic, wedug pani natura powinna suy ludziom, a ludzie klasom uprzywilejowanym i utytuowanym?... Nie, pani. I natura, i ludzie yj dla siebie, i tylko ci maj prawo wada nimi, ktrzy posiadaj wicej si i wicej pracuj. Sia i praca s jedynymi przywilejami na tym wiecie. Niejednokrotnie te tysicletnie, ale bezwadne drzewa upadaj pod ciosami kolonistw-dorobkiewiczw, a pomimo to w naturze nie zachodzi aden przewrt. Sia i praca, pani, nie tytu i nie urodzenie...
Panna Izabela bya rozdraniona.
- Tu moe mi pan mwi - rzeka - co pan chce, tu uwierz we wszystko, bo dokoa widz tylko paskich sprzymierzecw.
- Czy oni nigdy nie stan si sprzymierzecami pani?!
- Nie wiem... moe... Tak czsto teraz sysz o nich, e kiedy mog uwierzy w ich potg.
Weszli na polank zamknit wzgrzami, na ktrych rosy pochylone sosny. Panna Izabela usiada na pniu citego drzewa, a Wokulski niedaleko niej na ziemi. W tej chwili na brzegu polanki ukazaa si pani Wsowska ze Starskim.
- Czy nie chcesz, Belu - woaa - wzi sobie tego kawalera?
- Protestuj! - odezwa si Starski. - Panna Izabela jest cakiem zadowolona ze swego towarzysza, a ja z mojej towarzyszki...
- Czy tak, Belu?
- Tak, tak! - zawoa Starski.
- Niech bdzie tak... - powtrzya panna Izabela bawic si parasolk i patrzc w ziemi.
Pani Wsowska i Starski znikli na wzgrzu, panna Izabela coraz niecierpliwiej bawia si parasolk. Wokulskiemu pulsa biy w skroniach jak dzwony. Poniewa milczenie trwao zbyt dugo, wic odezwaa si panna Izabela:
- Prawie rok temu bylimy w tym miejscu na wrzeniowej majwce... Byo ze trzydzieci osb z ssiedztwa... O, tam palono ogie...
- Bawia si pani lepiej ni dzi?
- Nie. Siedziaam na tym samym pniu i byam jaka smutna...Czego mi brako... I co mi si bardzo rzadko zdarza, mylaam: co te bdzie za rok?...
- Dziwna rzecz!... - szepn Wokulski. - Ja take mniej wicej rok temu mieszkaem z obozem w lesie, ale w Bugarii... Mylaem: czy za rok y bd i...
- I o czym jeszcze?
- O pani. Panna Izabela niespokojnie poruszya si i poblada.
- O mnie?.. - spytaa. - Albo pan mnie zna?..
- Tak. znam pani ju par lat, ale niekiedy zdaje mi si, e znam pani od wiekw... Czas ogromnie wydua si, kiedy o kim mylimy cigle, na jawie i we nie...
Podniosa si z pnia, jakby chcc ucieka: Wokulski take powsta.
- Niech pani przebaczy, jeeli mimowolnie zrobiem jej przykro. Moe, wedug pani, tacy jak ja nie maj prawa myle o pani?... W waszym wiecie nawet ten zakaz jest moliwy. Ale ja nale do innego...W moim wiecie papro i mech tak dobrze maj prawo patrze na soce jak sosny albo... grzyby. Dlatego niech mi pani wrcz powie: czy wolno mi, czy nie wolno myle o pani? Na dzi nie dam nic innego.
- Ja pana prawie nie znam - szepna, widocznie zakopotana, panna Izabela.
- Ja te dzi nic nie dam. Pytam si tylko, czy nie uwaa pani za obraz dla siebie tego, e ja myl o pani, nic - tylko myl. znam opinie klasy, wrd ktrej wychowaa si pani, o takich ludziach jak ja i wiem, e to, co mwi w tej chwili, nazwa mona zuchwalstwem. Niech mi wic pani powie wprost, a jeeli a taka istnieje midzy nami rnica, nie bd si ju duej stara o wzgldy pani... Wyjad dzi lub jutro bez cienia pretensji, owszem, zupenie wyleczony.
- Kady czowiek ma prawo myle... - odpara panna Izabela, coraz mocniej zmieszana.
- Dzikuj pani. Tym swkiem daa mi pani pozna, e w jej przekonaniu nie stoj niej od panw Starskich, marszakw i im podobnych... Rozumiem, e nawet w tych warunkach mog jeszcze nie zyska sympatii pani... Do tego bardzo daleko... Ale wiem przynajmniej, e ju mam ludzkie prawa i e pani bdzie od tej pory sdzi moje czyny, nie tytuy, ktrych nie posiadam.
- Jest pan przecie szlachcicem, a mwi prezesowa, e tak dobrym, jak Starscy, a nawet Zasawscy...
- Owszem, jeeli pani yczy sobie, jestem szlachcicem, nawet lepszym od niejednego z tych, jakich spotykaem w salonach. Na moje nieszczcie, wobec pani, jestem take i kupcem.
- No, kupcem mona by i mona nic by, to zaley od pana...odpara ju mielej panna Izabela.