— Patrzyłam na zegarek. Teraz rada bym się przekonać, czy też potrafisz równie długo milczeć.
Niespodziewanie Ania milczała prawie tyleż czasu. Lecz przez resztę dni tygodnia mówiła, myślała i marzyła tylko o pikniku. W sobotę padał deszcz. Dziewczynka, lękając się niepogody na środę, wpadła w taki stan rozdrażnienia, ze Maryla zadawała jej umyślnie robotę, zszywanie kwadratów, dla uspokojenia nerwów.
W niedzielę wróciwszy z kościoła Ania zwierzyła się Maryli, że chłodny dreszcz przejął ją od stóp do głów, kiedy pastor z ambony ogłosił piknik.
— Po plecach przeszedł mi taki dreszcz, Marylo! Przedtem prawie nie wierzyłam, że piknik się odbędzie. Obawiałam się, że może wmówiłam to sobie tylko i wyobraziłam… Lecz kiedy pastor głosi coś z ambony, to już w to trzeba wierzyć!
— Zbytnio się wszystkim przejmujesz, Aniu — rzekła Maryla z westchnieniem. — Obawiam się, że z tego powodu doznasz wielu rozczarowań w życiu.
— Ach, Marylo, wszak oczekiwanie czegoś daje nam już połowę przyjemności! — zawołała Ania. — Może się zdarzyć, że się tego nie otrzyma wcale, ale nikt nie może zabronić cieszyć się z oczekiwania! Pani Linde mówi: „Błogosławieni ci, którzy się niczego nie spodziewają, bo nie zaznają rozczarowania”. Ale ja myślę, że gorzej jest nie spodziewać się niczego niż doznać rozczarowania.
Tej niedzieli Maryla, jak zwykle gdy szła do kościoła, miała u szyi swą ametystową broszkę. Brała ją zawsze w niedzielę i brak jej przy sukni uważałaby prawie za świętokradztwo, za coś równie karygodnego, jak zapomnienie książki do nabożeństwa czy dziesięciu centów na tacę. Ta broszka to był jej najdroższy klejnot. Jakiś wuj, żeglarz, ofiarował ją jej matce, która z kolei przekazała tę rodzinną pamiątkę Maryli. Była to staromodna, podłużna brosza, zawierająca pasmo włosów matki Maryli, otoczone drobnymi, niezwykle pięknymi ametystami. Maryla zbyt mało znała się na drogich kamieniach, by należycie ocenić ich wartość, lecz uważała je za bardzo ładne i cieszyła się pięknym, fioletowym blaskiem, jaki rzucały u kołnierzyka jej brązowej sukni.
Ania ujrzawszy po raz pierwszy ten klejnot wpadła w istny zachwyt.
— Ach, Marylo, to jest prawdziwie elegancka broszka! Nie pojmuję, jak można myśleć o kazaniu mając ją u szyi. Ja nie potrafiłabym tego, jestem pewna. Jakże cudne są ametysty! Właśnie tak wyobrażałam sobie brylanty. Dawno już, zanim jeszcze widziałam brylanty, czytałam o nich i starałam się wyobrazić je sobie. Myślałam, że są purpurowe i błyszczące. Pewnego razu zobaczyłam prawdziwy brylant w pierścionku pewnej damy i rozczarowałam się tak bardzo, że zaczęłam płakać. Prawda, że był piękny, ale wcale nie taki, jak go sobie przedstawiałam. Czy Maryla pozwoli mi potrzymać tę broszkę przez małą, maleńką chwilę? Czy Maryla nie sądzi, że ametysty to może duszyczki dobrych fiołków?
XIV.Przyznanie się do winy
Wieczorem w poniedziałek, jeszcze przed wycieczką, Maryla wyszła ze swego pokoju bardzo zmartwiona. — Aniu — rzekła do swej małej pomocnicy, która właśnie łuskała na czystym stole zielony groszek śpiewając piosenkę z żywością i odczuciem, świadczącym dobrze o pedagogicznych zdolnościach Diany. — Czyś nie widziała mojej ametystowej broszki? Zdawało mi się, że wróciwszy wczoraj z kościoła wpięłam ją w poduszeczkę od igieł, ale teraz nie mogę jej znaleźć.
— Ja… ja widziałam ją wczoraj po południu, kiedy Maryla wybierała się na posiedzenie związku — rzekła Ania nieco niepewnym tonem. — Przechodząc przez pokój, widziałam ją w poduszeczce i zatrzymałam się, by się jej lepiej przypatrzyć.
— Czyś ją ruszała? — spytała Maryla surowo.
— T–a–a–k — przyznała Ania — wyjęłam ją i wpięłam w swój kołnierzyk, aby zobaczyć, jak to będzie wyglądało…
— Nie powinnaś była tego robić. Dzieciom nie wolno wszystkiego ruszać. Po pierwsze, nie powinnaś wchodzić do mego pokoju, po drugie, nie wolno ruszać broszki, która do ciebie nie należy. Gdzieżeś ją położyła?
— Położyłam ją znowu na biurku. Nie miałam jej na sobie nawet przez pół minuty. Nie chciałam popełnić nic złego. Nie sądziłam, że przymierzenie broszki to coś karygodnego. Teraz widzę, że źle zrobiłam, i nigdy więcej tego nie uczynię. To jedyna moja zaleta, iż dwa razy nie popełniam tego samego błędu.
— Nie położyłaś jej na miejscu — rzekła Maryla. — Nie ma broszki na biurku. Zabrałaś ją pewnie do ogrodu, Aniu.
— Położyłam ją na miejscu — odpowiedziała Ania szybko, nawet trochę zuchwale, jak wydało się Maryli. — Nie pamiętam dokładnie, czy wpięłam ją w poduszeczkę, czy też położyłam na porcelanowej miseczce. Ale wiem z pewnością, że jej nie zabrałam.
— Pójdę raz jeszcze poszukać jej — rzekła Maryla pragnąc być sprawiedliwą. — Jeśli położyłaś na miejscu, musi tam być; jeśli jej tam nie ma, to dowód, żeś jej nie zostawiła.
Maryla powróciła do swego pokoju i szukała dokładnie nie tylko na biurku, lecz wszędzie, gdzie przypuszczała, że broszka mogłaby się znajdować. Nie było jej jednak. Powróciła więc do kuchni.
— Aniu, broszka zginęła. Sama przyznałaś, że ty ostatnia miałaś ją w ręku. Cóżeś z nią uczyniła? Powiedz mi natychmiast prawdę. Czy zabrałaś ją do ogrodu? Może ją zgubiłaś?