Każdy jest innym i nikt sobą samym.

Zastosowałem się jednak do rady Truposza i pozostawiłem tę opinię dla siebie.
- Wiem, co pani ma na myśli.
- Jak ma pan zamiar to zorganizować? W mojej obecności? W obecności Amber?
- W przypadku Willi Dount, w obecności pani i bez Amber. Powiedziałem jej już, jak długo ma pozostawać za drzwiami. Kiedy wejdzie, chciałbym, aby znalazła pani powód do wyjścia z pomieszczenia. Po załatwieniu sprawy z Willą Dount chyba nie będę musiał przesłuchiwać nikogo więcej, ale chcę spróbować.
- Doskonale.
- Chciałbym też zobaczyć wszystkie dokumenty będące w jej posiadaniu. Listy od porywaczy również. Widziała je pani?
- Tak. Widziałam.
- Rozpoznaje pani pismo?
- Nie. Ale wydawało mi się, że należy do kobiety.
- Ja też tak pomyślałem. Wyjątkowo precyzyjne. Do tego stopnia, że przez chwilę zastanawiałem się nad szansą jedną na tysiąc, czy to nie Amiranda.
- Amiranda miała charakter pisma pijanego trolla. Nie sposób je było odczytać, ale i nie sposób podrobić czy się pomylić.
- Dobrze. Z pani mężem chciałbym porozmawiać tylko w obecności Amber. W przypadku służby będę panią i Amber prosił z każdą osobą oddzielnie. Gdyby czynnik onieśmielenia, oczywisty w pani obecności, okazał się hamujący...
- Rozumiem. Zaczynajmy już.
- Gdzie teraz jest Willa Dount?
- W swoim biurze. Wykonuje pracę, która będzie należeć do jej obowiązków jeszcze tylko przez kilka godzin.
- Czy możesz ją poprosić, Amber? Powiedz jej, żeby przyniosła wszystkie dokumenty.
- Tak, mistrzu. - Puściła do mnie oko, co zauważyła jej matka.
- Prosiłbym, by dzisiaj powstrzymała się pani przed wymierzaniem kary Willi Dount czy komukolwiek innemu, Strażniczko. Jutro chciałbym zabrać wszystkich na wizję lokalną tego, co zdarzyło się tamtej nocy, gdy zapłacono okup i zginęła Amiranda.
- Czy to naprawdę konieczne?
Tak. Niezbędne. Potem nie będzie już żadnych wątpliwości.
Nie żądała szczegółów, co szczerze doceniłem. Może w sumie nie była znowu aż taka zła. Czekaliśmy w milczeniu.
L
 
· Willa Dount wmaszerowała ze stosem papierów.
- Wzywała mnie pani, madam? - Nie wydawała się zaskoczona moim widokiem...
...i nie powinna być nim zaskoczona, skoro ma wśród służby swoich szpiegów.
- Wynajęłam pana Garretta, aby odnalazł dla mnie osobę lub osoby odpowiedzialne za śmierć Amirandy, Karla i Courtera Slaucea. Pan Garrett chce ci zadać kilka pytań, Willo. Masz odpowiedzieć sumiennie i zgodnie z prawdą.
Uniosłem brew. Slauce też? Niespodzianka, niespodzianka. Ale na pewno punkt dla niej.
- Proszę dać te papiery panu Garrettowi. Usłuchała, aczkolwiek niechętnie.
- Jesteś jak sęp krążący wokół tej rodziny. Nie spoczniesz, dopóki nie dodziobiesz się do kości.
- O ile sobie dobrze przypominam, nie prosiłem o zatrudnienie w rodzinie daPena nawet tyle razy, ile pani ma nosów na twarzy. Proszę policzyć i sprawdzić.
- Inteligencja ci się jakoś nie poprawiła.
- Willo. Usiądź i uspokój się. Pohamuj swoje uprzedzenia i odpowiadaj wyłącznie na pytania.
- Tak jest, madam.
Czy mnie słuch myli, czym słyszał tu trzask bicza?
Willa Dount z chłodną, pustą twarzą usadowiła się na krześle.
Jeśli ona siedzi na grzędzie, to ja będę krążył. Wstałem, zacząłem chodzić, przetasowywać papiery. Porywacze dołożyli ogromnych starań, żeby Domina dokładnie wiedziała, gdzie ma iść i co robić. Wsunąłem palec za listy, które już poznałem i rzuciłem pierwsze pytanie:
- Kiedy zorientowała się pani, że porwanie jest sfingowane?
- Kiedy zniknęła Amiranda. Była dziwna już od jakiegoś czasu, a zanim zniknęła, ciągle coś sobie szeptali po kątach z Karlem.
Kłamstwo numer jeden już w pierwszym podejściu? Domina Dount powinna była być w drodze do miejsca zapłacenia okupu, zanim jeszcze Amiranda rozwinęła skrzydełka... A może...
A może Willa Dount wiedziała wcześniej, co planuje Amiranda.
- A kiedy spostrzegła pani, że fikcja przerodziła się w prawdziwe porwanie?
- Kiedy dotarłam do miejsca, w którym miałam przekazać złoto. Ci ludzie nie grali. Byli śmiertelnie poważni. Obawiam się, że omal nie straciłam panowania nad sobą. Nigdy jeszcze się tak nie bałam.
- Proszę opisać ludzi, którzy tam byli. Zmarszczyła brwi.
- Już przedtem pytałem panią o wypłatę okupu - zaznaczyłem. - Nie chciała pani mówić. Wtedy było to pani prawo. Teraz już nie. Dlatego proszę opowiedzieć o tamtych ludziach i o tamtej nocy.
Trzymałem w dłoni pierwszy z listów, których jeszcze nie czytałem.
- Były tam dwa zamknięte powozy i przynajmniej czworo ludzi. Dwóch woźniców mieszanej rasy, prawdopodobnie wilkołaczej i ludzkiej. Najbrzydszy człowiek, jakiego kiedykolwiek widziałam. I całkiem atrakcyjna młoda kobieta. Ten brzydki mężczyzna dowodził.
- Powiedziała pani: przynajmniej czworo. Co to znaczy? Czy był tam ktoś jeszcze?
- Ktoś jeszcze mógł się kryć w powozie kobiety. Dwa razy wydawało mi się, że widzę tam jakiś ruch, ale kazali mi zostać na wozie. Nie byłam dość blisko, żeby się upewnić.
- Aha. - Znalazłem sobie kawałek dobrze oświetlonego miejsca i podsunąłem tam krzesło. - A teraz wszystko od początku o tej nocy. Każdy, nawet najdrobniejszy szczegół.
Zaczęła opowiadać. Wkrótce usłyszałem dokładnie to, czego się spodziewałem, czyli historię nieznacznie tylko odbiegającą od opowieści Skredliego.