- Nieświadomie przeszła na swój język; była zdziwiona i oburzona jego oburzeniem. - Co zamierzasz z tym zrobić, Siny? Aresztujesz mnie? Wydalisz? - Dotknięta, zasłoniła dłońmi usta.
- Zrobiłbym to... gdybym miał możliwości. - Podążał za nią zawzięcie od jednego języka do drugiego. Własna sprawiedliwość wyczerpała go jednak i opadł zmęczony na pryczę. Roześmiał się szorstko, nienawistnie. - Nie martw się. Leżę na twarzy... w kosmicznym gnoju, mieszkam w psiarni... nie mam żadnej władzy. - Dokończył napój i zwiesił zaczepiony o palec kubek poza krawędź pryczy.
Moon napełniła kubek i znowu wetknęła mu do ręki.
- Szmuglująca sybillą. - Pił ostrożnie, patrząc na nią. - Myślałem, że waszym celem jest służba ludzkości, a nie sobie. A może zrobiłaś sobie ten tatuaż... z przyczyn czysto handlowych?
Moon zarumieniła się z gniewu.
- To niedozwolone!
- Podobnie jak przemyt. Ale się zdarza. - Kichnął gwałtownie, rozpryskując picie na siebie i na nią.
- Nie jestem przemytniczką. - Starła kropelki z kurtki. - Ale nie dlatego, że to potępiam. To ty się mylisz, Gundhalinu, jak wszyscy Sini - pozwalacie swoim przybywać tu i zabierać, co zechcą, nie dając nam nic w zamian.
Uśmiechnął się bez wesołości.
- Połknęłaś więc tę niby prostą przynętę i skryty w niej haczyk? Skoro chcesz zobaczyć... prawdziwą zachłanność i wyzysk, poleć na planetę, na której nie ma naszych sił utrzymujących porządek. Albo powstrzymaj... ludzi swego pokroju przed wracaniem i sprawianiem kłopotów, skoro już się wydostałaś z tego świata.
Moon przysiadła na piętach, nic nie mówiąc, powstrzymując gniewne słowa. Gundhalinu także milczał; siedziała, wsłuchując się w oddech świszczący w jego gardle.
- To mój świat. Mam prawo tu być. Jestem sybillą, Gundhalinu, i będę służyć Tiamat na wszelkie możliwe sposoby. - Coś twardszego od dumy wypełniło jej słowa. - W każdej chwili mogę udowodnić, że nikogo nie udaję. Pytaj, a odpowiem.
- Nie trzeba, sybillo - wyszeptał przepraszająco. - Już to zrobiłaś. Powinienem cię nienawidzić za wyleczenie... - Przekręcił się na brzuch i spojrzał na nią; zdumiał ją swą miną, zacisnęła dłonie na własnych nadgarstkach. - Ale świadomość, że żyję i nie jestem sam, widok twej twarzy... słuchanie, jak mówisz w cywilizowanym języku, moim języku... Bogowie, nie sądziłem, że kiedykolwiek jeszcze go usłyszę! Dziękuję ci... - załamał mu się głos. - Jak długo... jak długo byłaś na Kharemough?
- Prawie miesiąc. - Włożyła do ust następny kawałek suszonego mięsa, nim znowu na niego spojrzała; zaczekała, aż się rozpuści, wygładzi gardło spięte nagłym współczuciem. - Mogłam zostać dłużej, może nawet do końca życia. Gdyby sprawy potoczyły się inaczej.
- Dlaczego więc wolałaś tu wrócić? - W jego głosie nie było już sarkazmu, wyłącznie pragnienie. - Gdzie mieszkałaś? Co widziałaś?
- Głównie na Targu Złodziei. W mieście portowym. - Usiadła na skrzyżowanych nogach, rozmieściła się wygodnie i pozwoliła myślom powrócić do dni, kiedy to karmiła swe oczy; ujrzała Elsevier, Silky'ego i Cressa, żywych i radujących się wraz z nią; podróż na powierzchnię planety; ozdobne ogrody KR Aspundtha... - Piliśmy lith i jedliśmy owoce w cukrze... Och, widziałam na ekranie, jak Singalu został Techem.
- Co? - Gundhalinu usiadł oparty o ścianę, patrząc na nią z niewiarygodnym zadowoleniem. Zauważyła, że brak mu zęba. - Na bogów, nie mogę w to uwierzyć! Stary Singalu? Wymyśliłaś to sobie, prawda?
Pokręciła głową.
- Ależ nie! To był przypadek. Ale nawet KR się cieszył. - Przypomniała sobie łzy w oczach Elsevier, we własnych... Nagle napłynęły jej do oczu, tym razem płakała z żalu.
- Spotkałaś się z KR Aspundthem! - Potrząsnął głową i otarł własne oczy, ciągle się uśmiechając. - Nawet mój ojciec nie spotkał się z nim! No, mów dalej, co było potem?
Moon przełknęła ślinę.
- Rozrozmawialiśmy. Poprosił, bym zatrzymała się u niego na kilka dni. Wiesz, jest sybillą... - przerwała.