- W porządku - odparł pojednawczo David. - Pojadę po opiekunkę do dziecka.
- Nie jestem dzieckiem - zaprotestowała dotknięta do żywego Nikki.
- Boże dopomóż - westchnęła Angela, wznosząc oczy ku niebu.
Kiedy David pojechał po Alice Doherty, starszą siostrę Dorothy Weymouth, Angela zdołała odzyskać panowanie nad sobą. Doszła do wniosku, że popełniła błąd, zobowiązując się zacząć pracę od pierwszego lipca. Oboje z Davidem powinni byli zostawić sobie kilka dni na urządzenie się w nowym domu.
Alice okazała się prawdziwym darem niebios. Ze swoją łagodną twarzą, wesołymi ognikami w oczach i śnieżnobiałymi włosami wyglądała jak bajkowa dobra babunia. Miała nienaganne maniery i zdumiewająco dużo energii jak na siedemdziesięciodziewięcioletnią kobietę. Okazywała też Nikki szczere współczucie i cierpliwość, których kapryśne i chronicznie chore dziecko Wilsonów tak bardzo potrzebowało. A co najważniejsze, natychmiast pokochała Rusty’ego, czym zyskała sobie gorącą sympatię dziewczynki.
Pierwszą rzeczą, jaką uczyniła Angela, było pokazanie opiekunce, jak pomaga się Nikki w przeprowadzaniu terapii oddechowej. Było niezwykle ważne, aby Alice potrafiła to robić. Na szczęście starsza pani okazała się bardzo pojętną uczennicą.
- Proszę się o nic nie martwić! - zawołała do Davida i Angeli, kiedy wychodzili z domu tylnymi drzwiami.
Nikki trzymała Rusty’ego na rękach i machała łapką szczeniaka, by i on pożegnał się z rodzicami.
- Pojadę na rowerze - powiedział David, kiedy zamknęli za sobą drzwi wejściowe.
- Mówisz poważnie?
- Absolutnie tak - odrzekł.
- A więc baw się dobrze - życzyła mu żona, wsiadając do volvo i uruchamiając silnik. Zjechała z długiego podjazdu i pomachawszy Davidowi, skręciła w stronę miasta.
Pomimo iż wierzyła w swoje zawodowe umiejętności, denerwowała się, myśląc, że właśnie zaczyna pierwszą prawdziwą pracę.
Aby dodać sobie odwagi, jęła zapewniać samą siebie, że lęk odczuwany przed pierwszym dniem pracy jest czymś zupełnie naturalnym. Przybywszy na miejsce, skierowała się prosto do gabinetu Michaela Caldwella, który bezzwłocznie przedstawił ją Helen Beaton, dyrektorowi administracyjnemu szpitala. Brała ona wprawdzie akurat udział w naradzie z doktorem Delbertem Cantorem, szefem personelu medycznego, przerwała jednak to spotkanie, żeby przywitać się z Angelą. Zaprosiła ją do swego gabinetu, przedstawiając przy okazji Cantorowi.
Witając się z nią, lekarz zmierzył ją wzrokiem od stóp do głów. Pierwszego dnia pracy Angela włożyła najlepszą jedwabną sukienkę.
- No, no - pokiwał głową z uznaniem. - Z pewnością nie wygląda pani jak moje koleżanki ze studiów medycznych. One nie dorastały pani nawet do pięt - roześmiał się serdecznie.
Angela odpowiedziała uśmiechem. Miała ochotę powiedzieć, że na jej studiach było podobnie - żaden ze studiujących tam mężczyzn nie grzeszył urodą - ugryzła się jednak w język. Wiedziała, dlaczego lekarz zachowywał się tak prowokująco: należał do ludzi o staroświeckich poglądach, którzy wciąż nie mogli pogodzić się z tym, że kobiety również wykonują zawód lekarza.
- Cieszymy się bardzo, że dołączyłaś do naszej rodzinki - powiedziała Beaton, odprowadzając Angelę do drzwi. - Jestem przekonana, że praca tutaj dostarczy ci zarówno satysfakcji, jak i pieniędzy.
Po załatwieniu formalności w administracji Caldwell zabrał Angelę do laboratorium kliniki. Doktor Wadley wstał na jej widok od biurka i witając się, uściskał ją tak, jakby byli starymi przyjaciółmi.
- Witamy w naszym zespole - powiedział z ciepłym uśmiechem, nie wypuszczając ręki Angeli ze swojej dłoni. - Czekałem na ten dzień od tygodni.
- To ja się już pożegnam - wtrącił Caldwell. - Widzę, że zostawiam cię w dobrych rękach.
- To wielki sukces, że udało ci się zaangażować tak utalentowanego patologa - powiedział Wadley. - Powinieneś dostać za to order.
Caldwell aż pojaśniał z radości.
- Poczciwy człowiek - powiedział Wadley, kiedy ordynator odszedł.