I pierdnął. Z siłą bombardy średniego wagomiaru.
— By dowieść — rzekł Reynevan — żem na was wcale za wasze złośliwości i przy-
tyki nie krzywy, uleczę was z tych wzdęć i gazów.
113
— Ciekawość, jak.
— Zobaczycie. Niech no tylko trafi się pasterz.
Pasterz trafił się nawet prędko, ale zobaczywszy skręcających ku niemu z gościńca
konnych rzucił się do panicznej ucieczki, wpadł w chaszcze i znikł jak sen jaki złoty.
Zostały tylko beczące owce.
— Było — ocenił, stając w strzemionach, Zawisza — sposobem go brać, z zasadzki.
Bo teraz go już po tych wertepach nie dognamy. Wnosząc z tempa, w jakim wiał, już
zdążył zresztą odgrodzić się od nas Odrą.
— Albo i Nysą — dodał Wojciech, giermek rycerza, dowodząc żywego dowcipu
i znajomości geografii.
Reynevan nie przejął się jednak drwinami wcale. Zsiadł, pewnym krokiem udał się
do pasterskiego szałasu, skąd po chwili wyłonił się z wielkim pękiem suchych ziół.
— Nie pasterz mi potrzebny — wyjaśnił spokojnie — lecz to. I odrobinka wrzątku.
Garnek się znajdzie?
— Wszystko — rzekł sucho Wojciech — się znajdzie.
114
— Jeśli gotowanie — Zawisza spojrzał w niebo — tedy popas. I to dłuższy, bo noc bliska.
* * *
Zawisza Czarny rozsiadł się wygodniej na nakrytym kożuchem siodle, zajrzał do
opróżnionego przed chwilą kubka, powąchał.
— Zaprawdę — orzekł — smakuje jak ogrzana słońcem woda z fosy, a śmierdzi ko-
tem. Ale pomaga, na mękę Pańską, pomaga! Już po pierwszym kubku, gdy mnie prze-
srało, poczułem się lepiej, a teraz to już jakby ręką odjął. Moje uznanie, Reinmarze. Łeż
to, jak widzę, że uniwersytety mogą młodzika nauczyć jeno pijaństwa, wszeteczeństwa
i plugawej mowy. Łeż, zaprawdę.
115
— Ociupinka wiedzy o ziołach, nic więcej — odpowiedział skromnie Reynevan. —
Tym zaś, co naprawdę wam pomogło, panie Zawiszo, było zdjęcie zbroi, odpoczynek
w wygodniejszej niż kulbaka pozycji. . .
— Za skromnyś — przerwał rycerz. — Ja moje możliwości znam, wiem, jak dłu-
go zdolnym wytrwać w siodle i zbroi. Trzeba ci wiedzieć, że często podróżuję nocą,
z latarnią, bez popasania. Raz, że to skraca podróż, dwa, bo wtedy jeśli nie za dnia, to
może chociaż po ciemnicy ktoś zaczepi. . . I dostarczy uciechy. Ale skoro twierdzisz, że
to spokojna okolica, ha, po cóż konie męczyć, posiedźmy przy ogniu do świtu, poga-
wędźmy. . . W końcu to też rozrywka. Może i nie tak dobra, jak wyprucie flaków z paru
raubritterów, ale zawsze.
Ogień strzelił wesoło, rozjaśnił noc. Zaskwierczał i zapachniał tłuszcz, kapiący
z kiełbas i kawałów boczku, przypiekanych na patykach przez giermka Wojciecha i pa-
chołków. Wojciech i pachołkowie zachowywali milczenie i stosowny dystans, ale w rzu-
canych Reynevanowi spojrzeniach dostrzegało się wdzięczność. Nie podzielali widać
bynajmniej zamiłowania swego pana do całonocnego podróżowania z latarnią.
Niebo nad lasem skrzyło się od gwiazd. Noc była chłodna.
116
— Taak — Zawisza oburącz pomasował brzuch. — Pomogło, pomogło, lepiej
i szybciej niż zwykle zalecane modlitwy do świętego Erazma, patrona od trzewi. Cóż to
za magiczna herba była, cóż za czarodziejska mandragora? I czemuś jej właśnie u pa-
sterza szukał?
— Po świętym Janie — wyjaśnił Reynevan, rad, że może się popisać — pasterze
zbierają różne sobie tylko wiadome zioła. Wiązkę z owych noszą najpierw uwiązaną do
hyrkawicy, tak zwie się z czeska pasterski kij. Potem zioła suszy się w szałasie. I warzy
z nich odwar, którym. . .
— Którym poi się trzodę — spokojnie wpadł w słowo Sulimczyk. — Znaczy, po-
traktowałeś mnie jak wzdętą krowę. No, ale jeśli pomogło. . .
— Nie sierdźcie się, panie Zawiszo. Mądrość ludowa jest ogromna. Nie gardził nią
żaden z wielkich medyków i alchemików, ani Pliniusz, ani Galen, ani Walafrid Strabo,
ani uczeni Arabowie, ani Gerbert z Aurillac, ani Albertus Magnus. Wiele medycyna
skorzystała od ludu, a od pasterzy zwłaszcza. Bo wielką i niezmierzoną mają oni wiedzę
o ziołach i ich mocach leczniczych. I o mocach. . . innych.
— W rzeczy samej?
117