Dzień dobry księdzu - odpowiedziała grzecznie Gretchen.
- Spodziewam się, że nie przeszkodzimy państwu - podjął pan Tinker tonem tak uroczyście kościelnym, jak gdyby był swoim wyświęconym bratem. - Musimy porozmawiać z pani ojcem. Czy zastaliśmy go w domu?
- Tak... Pozwolą panowie na piętro. Jemy właśnie obiad, ale...
- Może zechciałabyś, moje dziecko, poprosić ojca, aby zeszedł tutaj - odezwał się ksiądz pewnym siebie głosem kogoś, kto potrafi zyskiwać zaufanie kobiet. - Musimy pomówić z nim na osobności o bardzo ważnej sprawie.
- Zaraz po niego pójdę - powiedziała Gretchen.
Goście weszli do ciasnej sionki i zamknęli za sobą drzwi, jak gdyby obawiali się, że ktoś zobaczy ich z ulicy. Gretchen przekręciła wyłącznik; bo dziwnie byłoby jakoś pozostawić dwu mężczyzn w ciasnocie sionki i pośród ciemności. Szybko wbiegła na schody zdając sobie sprawę, że bracia Tinkerowie gapią się na jej nogi.
Gdy weszła do bawialni, Rudolf krajał swój tort urodzinowy. Wszyscy zwrócili ku niej pytające spojrzenia.
- Cóż to było, u diabła? - odezwał się Jordach.
- Na dole jest pan Tinker - wyjaśniła - ze swoim bratem księdzem. Chce porozmawiać z tobą, tato.
- No to czemu nie poprosiłaś ich na piętro? - Jordach wziął z rąk syna talerzyk z porcją tortu i zaraz odgryzł potężny kawał.
- Nie chcieli przyjść - odpowiedziała Gretchen. - Mówią, że muszą porozmawiać z tobą na osobności o bardzo ważnej sprawie.
Tom cmoknął cicho, przesunąwszy językiem po zębach tak, jak gdyby w nich utkwiła jakaś drobina jedzenia.
Jordach wstał i odepchnął krzesło.
- Ksiądz, do cholery! A człowiek myślałby, że ci dranie dadzą mu spokój chociaż w niedzielne popołudnie - powiedział z pasją ale wyszedł z pokoju i wnet ze schodów dobiegł odgłos jego ciężkich, utykających kroków.
Nie powitał zwyczajnie gości stojących w sionce przy słabym świetle czterdziestoświecowej żarówki.
- Moi panowie - powiedział - jaka, u licha, sprawa może być aż tak cholernie ważna, że człowieka pracy odrywacie od niedzielnego obiadu?
- Panie Jordach - zabrał głos pan Tinker - czy moglibyśmy porozmawiać z panem na osobności?
- A tu nie starczy? - zapytał Jordach.
W pachnącej gęsią sionce stał wyżej niż goście, na ostatnim stopniu schodów, i nadal przeżuwał kawał urodzinowego tortu.
Tinker spojrzał w górę ku podestowi na piętrze.
- Nie chcę, żeby nas podsłuchano - powiedział.
- Na mój rozum - obruszył się Jordach - nie możemy mieć sobie do powiedzenia nic, czego nie mogłoby usłyszeć całe to cholerne miasto. Żadne pieniądze nie należą się panu ode mnie ani też mnie od pana.
Mimo to zeszedł do sionki z ostatniego stopnia schodów, wyprowadził Tinkerów na ulicę i drzwi piekarni otworzył kluczem, który zawsze nosił w kieszeni.
Trzej mężczyźni wkroczyli do sklepu, którego okno, jak zawsze w niedzielę, było zasłonięte od środka roletą z drelichu.
Na piętrze Mary Jordach czekała na zagotowanie się kawy. Rudolf zmartwiony, że spóźni się na spotkanie z Julią, raz po raz spoglądał na zegarek. Tom siedział rozparty na krześle, nucił coś i w drażniący sposób wybijał takt widelcem o szklankę.
- Daj spokój - powiedziała matka. - Głowa od tego boli.
- Przepraszam. Na drugi raz, jak będę chciał dać koncert, postaram się o trąbkę.
Ani chwili uprzejmości! - pomyślała Mary Jordach i podjęła zaczepnym tonem:
- Co tam się dzieje na dole? Akurat dziś! Kiedy raz jeden zasiedliśmy przy stole jak normalna rodzina. Ty pracujesz z panem Tinkerem - oskarżycielskim tonem zwróciła się do córki. - Może coś przeskrobałaś?
- Pewno wydało się, że ukradłam cegłę - odburknęła.
- Nawet przez jeden dzień ta rodzina nie potrafi być grzeczna - powiedziała matka i gdy szła do kuchni po kawę, jej grzbiet wyrażał istną tragedię męczeństwa.
Na schodach zadudniły kroki Jordacha, który z twarzą bez wyrazu wszedł do pokoju.
- Tom, chodź ze mną - rzucił krótko.
- Nie mam nic do powiedzenia rodzinie Tinkerów - odparł chłopiec.
- Za to oni majÄ… coÅ› do powiedzenia tobie.
Jordach odwrócił się, wyszedł z bawialni i znowu zeszedł na dół. Tom wzruszył ramionami. Pośpieszył za ojcem szarpiąc jedną dłonią palce drugiej tak, jak robił to przed bójką.
Gretchen zmarszczyła czoło.
- Wiesz, co z tego wszystkiego wyniknie? - zapytała Rudolfa.
- Zmartwienie - odpowiedział posępnie.
Był już pewien, że nie zdąży na spotkanie z Julią.
W sklepie bracia Tinkerowie - jeden w granatowym garniturze, drugi w błyszczącej czarnej sutannie - stali na tle pustych półek oraz lady z szarego marmuru i żywo przypominali dwa kruki. Tom przestąpił próg. Ojciec zamknął za nim drzwi.
No i będę musiał go zabić, pomyślał Tom i powiedział z przyjemnym, chłopięcym uśmiechem:
- Dzień dobry panu. Dzień dobry księdzu, proszę księdza.
- Pozdrawiam cię, synu - odrzekł z namaszczeniem duchowny.
- Jazda! Powiedzcie mu to, co od was usłyszałem - zabrał głos Jordach.