Każdy jest innym i nikt sobą samym.


— Doskonale! Nie badam twojego ilorazu inteligencji. Chciałem wiedzieć, czy
znasz wzory. Ale zaintrygowałeś mnie. Skoro jesteś tak bystry, to dlaczego twoje
prace domowe są tak kiepskie?
Harry wstał, ruchy miał sztywne, automatyczne.
— Mogę już odejść, proszę pana?
— Twój czas wolny należy do ciebie. Ale kiedy masz parę wolnych chwil — mo-
żesz powkuwać wzory.
Harry odszedł z sztywno wyprostowanymi plecami. Po kilku krokach obrócił
się i spojrzał na nauczyciela. Promień słońca przedostał się przez gałęzie, odbił się
od okularów i zmienił jego oczy w migocące gwiazdy.
— Wzory? — powiedział tym dziwnym głosem. — Mógłbym podać wzory,
o których ci się nie śniło.
Zimno uderzyło w plecy Hannanta. Wiedział na pewno, że Keogh nie chełpił
się.
Nauczyciel w pierwszym odruchu chciał zawołać chłopca, pobiec za nim. Nogi
jednak miał przykute do ziemi, opuściły go wszystkie siły. Przegrał. Drżąc usiadł
na płycie. Oparł się ciężko o nagrobek. Nagle zerwał się i odskoczył od grobu. Ke-
ogh zniknął już za kamiennymi tablicami.
Wieczór był ciepły, a Hannant czuł przeszywające zimno. W powietrzu, w ser-
cu — mrożący chłód. I teraz w nagłym przebłysku pamięci — zdał sobie dokład-
nie sprawę, kiedy to usłyszał głos podobny do głosu Harry’ego. Tak poważny, tak
precyzyjny, tak logiczny. Trzydzieści lat temu, gdy był sam chłopcem. Mężczyzna
o tym głosie był jego bohaterem, jego bogiem.
Schylił się po książkę swojego ucznia, włożył ją do teczki. Powoli zbliżył się do
44
jednego z grobów. Wycięty w kamieniu, częściowo pokryty mchem napis był pro-
sty w swej treści, Hannant znał go na pamięć.
JAMES GORDON HANNANT
URODZIŁ SIĘ 13 VI 1875
ZMARŁ 11 IX 1944
Nauczyciel w szkole dla chłopców w Harden przez 30 lat.
Dyrektor przez lat dziesięć.
Teraz zlicza Zastępy Niebieskie.
Epitafium to było rodzajem żartu. Ojciec, podobnie jak syn, uczył matematyki.
Był jednak o wiele lepszy niż on będzie kiedykolwiek.
44
ROZDZIAŁ TRZECI
Następnego dnia rano, przed lekcją matematyki George Hannant przemyślał
pewne sprawy. Wszystkie dzieciaki zawzięcie pracowały, w klasie słychać było ci-
che skrobanie piór i szelest kartek. Hannant był zadowolony, że znalazł wytłuma-
czenie spotkania poprzedniego wieczoru. Keogh należał do tego szczególnego ro-
dzaju ludzi, którzy od razu docierają do sedna sprawy, bardziej myślał niż działał.
A jego myśli były w zupełnej sprzeczności z powszechnie przyjętymi teoriami.
Chciał zainteresować chłopca przedmiotem jeszcze głębiej. Efekty bez wątpie-
nia byłyby nadzwyczajne. Pewnie robiłby błędy przy prostym dodawaniu i odej-
mowaniu, dwa plus dwa wynosiłoby czasami pięć, ale rozwiązania niewidocz-
ne dla innych, dla niego były oczywiste. Hannant zauważył podobieństwo mię-
dzy chłopcem a swoim ojcem. James Gordon również posiadał ten intuicyjny dar
— był naturalnym matematykiem. On także nie miał czasu na wzory.
Nauczyciel bardzo pragnął rozniecić iskrę w umyśle Keogha. Z przyjemnością
patrzył, jak chłopiec ciężko pracuje, bo rzeczywiście pracował ciężko przez pierw-
szy kwadrans lekcji. A potem, oczywiście rozmarzył się...
Podszedł do niego od tyłu — chłopiec miał gotowe wszystkie odpowiedzi! Były
poprawne, ale nigdzie nie było widać obliczeń. Wkrótce mieli przejść do pod-
staw trygonometrii. Zastanawiał się czy Keogh sobie z tym poradzi. Koła nie mia-
ły przed nim tajemnic. Ale jak będzie z trójkątami?
Ciągle coś nie dawało spokoju George’owi Hannantowi. Zostawił chłopców na
pięć minut samych, ostrzegając uprzednio przed niedozwolonym zachowaniem.
Poszedł do gabinetu dyrektora szkoły.
— Harry Keogh? — Jamieson był wyraźnie zaskoczony. — Jakie miał wyniki