Choć patrzył w moim kierunku, nie mógł mnie widzieć. Nauczyłam się ukrywać swoją obecność
przed wzrokiem śmiertelników.
Serce pękało mi z rozpaczy na widok jego łez. Nagle w wyobraźni ujrzałam Ather i Aubreya, leŜących martwo u moich stóp. Czy ktoś będzie opłakiwał ich śmierć? Nie sądzę. Ale przecieŜ i tak nigdy się o tym
nie dowiem. Aubrey udowodnił mi, Ŝe jest ode mnie silniejszy. Nie miałam najmniejszych wątpliwości, Ŝe to nie ja zadam mu śmierć.
Do ojca podeszła jakaś kobieta. Miała długie ciemne włosy, upięte na karku, i czekoladowe oczy. Jej skóra nie była tak jasna jak mojej matki. Kiedy połoŜyła dłoń na ramieniu ojca, zauwaŜyłam, Ŝe jej ręce były duŜe i w niczym nie przypominały szczupłych dłoni matki, które tak często opisywał nam ojciec.
- Peter, juŜ późno. Pora spać.
Ojciec spojrzał na nią i uśmiechnął się słabo. Przez ułamek sekundy miałam dziwną ochotę wejść do środka i odepchnąć od niego tę kobietę. Słyszałam myśli ojca, ta obca niewiasta bez wątpienia była jego Ŝoną. Miała na imię Katherine. CzyŜby poślubił ją, by jakoś zapełnić pustkę, jaka po nas została? Czy ona w ogóle wiedziała o mnie i Alexandrze? Czy obchodził ją nasz los?
Ci ludzie nie byli juŜ moją rodziną, jaką zapamiętałam. A jednak nie mogłam przestać nienawidzić tej kobiety za to, Ŝe próbowała zająć moje miejsce.
- Zazdrosna? - odezwał się głos za moimi plecami. Błyskawicznie odwróciłam się i spojrzałam na Au-breya, wiedząc, Ŝe w moich oczach dostrzeŜe wrogość i nienawiść. - Skoro tak jej nienawidzisz, zabij ją.
. - Jestem pewna, Ŝe ty byś tak zrobił - syknęłam.
Roześmiał się.
- Masz niepotrzebne skrupuły.
- A ty nie masz ich wcale - odparłam, z trudem powstrzymując się przed zadaniem mu ciosu. Nie chciałam się oddalać, kiedy on tu był. Nie podobało mi się zainteresowanie, jakie wzbudzał w nim ojciec i ta niewinna kobieta.
Niewinna... dziwne, jak szybko zmieniłam zdanie na jej temat. Wystarczyło, by Aubrey zasugerował, Ŝe
powinnam ją zabić, bym zaczęła bronić jej Ŝycia.
- Och, ja teŜ miewam skrupuły - stwierdził z rozbawieniem. Moje oskarŜenie wcale nie wydało mu się
obraźliwe. - Ale nigdy, kiedy w grę wchodzi przetrwanie. Spójrz na siebie, Risiko. Kto jak kto, ale ty nie powinnaś utrzymywać, Ŝe moralność popłaca.
Choć przestałam się nienawidzić za to, Ŝe zabijam, by przetrwać, strachem napawała mnie myśl, Ŝe któregoś dnia zobojętnieję na morderstwo tak jak Aubrey.
- Jeśli przyszedłeś mnie przekonywać o tym, Ŝe powinnam odrzucić skrupuły, to tradsz tylko czas.
- Nie jesteś jedynym powodem, dla którego się tu zjawiłem - odparł leniwie.
Ojciec i jego Ŝona postanowili zaczerpnąć świeŜego powietrza. Siedzieli na werandzie i ściszonymi głosami rozmawiali o fermie, o chłopcach starających się o rękę Lynette, o wszystkim, tylko nie o łzach ojca.
Jakby wyczuwając, Ŝe mu się przyglądam, ojciec spojrzał w moim kierunku i otworzył szeroko oczy. Wydawało mi się, Ŝe mimo moich wysiłków, zdołał jednak mnie zauwaŜyć.
Wstał i zaczął iść w kierunku studni, na której siedziałam, ale Ŝona powstrzymała go, kładąc mu rękę na
ramieniu.
- Peter, nikogo tam nie ma - powiedziała uspokajająco. Ojciec tylko westchnął.
- Mógłbym przysiąc, Ŝe ją widziałem... - Pokręcił smutno głową.
- Kilka dni temu teŜ przysięgałeś, Ŝe ją widzisz, ale jej tu nie było. Tydzień temu wydawało ci się, Ŝe zobaczyłeś syna. Ich tu nie ma, Peter, i nigdy nie będzie. Pozwól im odejść.
Ojciec postał chwilę, po czym w milczeniu odwrócił się i wszedł do domu. Katherine zamknęła oczy i zaczęła się modlić.
Dlaczego nie chciała mu pomóc? CzyŜby była aŜ tak ślepa, Ŝe nie zauwaŜyła, jak bardzo zraniły go jej słowa?
Aubrey parsknął śmiechem.
Straciłam nad sobą panowanie i odwróciłam się do niego z wściekłością.
- MoŜe poszedłbyś gdzieś indziej?
- Mógłbym - odparł ze spokojem. - Ale tu jest zabawniej.
- Niech ciÄ™ diabli!
Wzruszył tylko ramionami, spojrzał na Ŝonę mojego ojca, która modląc się, ruszyła w kierunku domu.
Po chwili kobieta zawahała się, powoli odwróciła się, wyczuwając na sobie czyjeś spojrzenie.
- Zostaw jÄ…. Aubrey! — rozkazaÅ‚am.
- Bo co?
Katherine podniosła głowę, jakby usłyszała jakiś hałas, rozejrzała się i zaczęła iść ku nam. Nie byłam pewna, czy Aubrey nadal był niewidzialny.
Zacisnęłam pięści. Zdawałam sobie sprawę z tego, Ŝe Aubrey próbuje mnie sprowokować, a jednocześnie
wiedziałam, Ŝe jeśli juŜ raz postanowił zabić tę kobietę, w Ŝaden sposób nie zdołam go powstrzymać.
Katherine jęknęła, kiedy Aubrey przestał się przed nią ukrywać. PrzeraŜona zastygła w bezruchu, otwierając: szeroko oczy.
- W porzÄ…dku, Aubrey, zrozumiaÅ‚am twojÄ… lekcjÄ™ - powiedziaÅ‚am, stajÄ…c miÄ™dzy nim a jego ofiarÄ…. — A teraz odejdź.
—jakÄ… lekcjÄ™? Risiko, ja nie mam takich oporów jak ty. PolujÄ™, kiedy mam na to ochotÄ™, a mam jÄ… zawsze.
- Poluj w innym miejscu. Spojrzał na mnie, mruŜąc oczy.
- Kim... Czego chcesz? - wyjąkała Katherine, wy-
cofując się w stronę domu. Oddychała spazmatycznie, a jej serce ze strachu łomotało jak oszalałe.
Aubrey nagle zniknął i w ułamku sekundy pojawił się za jej plecami. PrzeraŜona Katherine wpadta na niego, głośno łapiąc oddech.