Pani Chantereau popierała Latinville'a. Roz-
mawiano coraz wolniej, salon zasypiał w znużeniu. Steiner zaczął znowu podstępnie obrabiać
deputowanego blokując go w kącie kozetki. Pan Venot, który miał zęby zepsute zapewne od
słodyczy, jadł kruche ciastka jedno po drugim, chrobocząc jak mysz. A naczelnik ciągle pił z
nosem zanurzonym w filiżance. Hrabina spokojnie obchodziła gości, zatrzymując się przy
każdym na kilka sekund. Z miną pytającą spoglądała w milczeniu na mężczyzn, uśmiechała
się i szła dalej. Zaróżowiona od ognia, wyglądała na siostrę swej córki, chudej, niezgrabnej
dziewczyny. Gdy zbliżała się do Fauchery'ego, który rozmawiał z jej mężem i hrabią Van-
deuvres, zauważyła, że zamilkli. Więc nie zatrzymując się podała filiżankę Jerzemu Hugon.
─ Pewna dama zaprasza pana na kolację ─ powiedział wesoło dziennikarz zwracając się do
hrabiego Muffat.
Zdawało się, że słowa te bardzo zaskoczyły hrabiego, który przez cały wieczór miał twarz
ponurÄ….
─ Jaka dama?
─ Nana! ─ rzekł Vandeuvres, chcąc czym prędzej załatwić sprawę. Hrabia jeszcze bardziej
sposępniał. Z lekka tylko mrugnął powiekami, a na jego czole pojawił się wyraz niepokoju,
jakby cień migreny.
─ Ależ ja nie znam tej damy ─ szepnął.
─ Przecież pan hrabia był u niej ─ zauważył Vandeuvres.
─ Jak to! Byłem u niej... Ach tak, któregoś dnia jako kwestarz towarzystwa dobroczynności.
Zupełnie o tym zapomniałem. Mniejsza z tym nie znam jej i nie mogę przyjąć zaproszenia.
39
Zrobił minę lodowatą, by dać do zrozumienia, że żart jest w złym guście. W domu tego ro-
dzaju kobiety nie ma miejsca dla mężczyzny jego pokroju. Vandeuvres uniósł się: przecież
chodzi o kolację w gronie artystów, talent wszystko usprawiedliwia. Lecz hrabia odmówił
stanowczo, nie słuchając już argumentów Fauchery'ego, który opowiadał o pewnym obiedzie,
kiedy to książę Szkocji, syn królowej, siedział obok dawnej śpiewaczki szantanu. Pomimo
swych nienagannych manier hrabia zdradził jednak gestem wzburzenie.
Jerzy i la Faloise stali obok siebie i pijąc herbatę słyszeli tę krótką wymianę zdań.
─ Patrzcie, państwo! Więc to u Nany ─ szepnął la Faloise. ─ Powinienem był się domyślić.
Jerzy nic nie mówił, lecz był w płomieniach. Rozpalony i podniecony grzechem, w którym
brnął od paru dni, włosy miał rozwiane, niebieskie oczy błyszczały mu jak świece. Zdobywał
nareszcie to, o czym marzył.
─ Niestety, nie znam adresu ─ rzekł la Faloise.
─ Bulwar Haussmanna, między ulicą Arcade i ulicą Pasquier, trzecie piętro ─ odpowiedział
Jerzy jednym tchem. Ponieważ la Faloise patrzał na niego ze zdumieniem, spąsowiał i dodał z
pyszałkowatą miną, choć nieco zaambarasowany: ─ Będę tam również, zaprosiła mnie dziś
rano.
W salonie zrobił się duży ruch. Vandeuvres i Fauchery nie mogli dłużej nalegać na hrabie-
go, gdyż właśnie wszedł markiz de Chouard. Wszyscy śpieszyli go powitać. Szedł z trudem
na uginających się nogach. Stanął na środku pokoju blady, mrugając oczami, jakby go ośle-
piało światło lamp po wyjściu z ciemnej uliczki.
─ Już się nie spodziewałam zobaczyć ojca ─ rzekła hrabina. ─ Byłabym niespokojna do ju-
tra. Spojrzał na nią, nie dając żadnej odpowiedzi, jak człowiek, który nic nie rozumie. Gruby
nos na ogolonej twarzy wyglądał jak ropień. Dolna warga mu zwisała. Widząc go w takim
stanie pani Hugon użaliła się nad nim.
─ Za wiele pan pracuje. Powinien pan odpocząć... W naszym wieku trzeba już pracę zosta-
wić młodym ludziom.
─ Praca! Ach tak, praca ─ wyjąkał wreszcie ─ ciągle tyle pracy. Z wolna przytomniał, pro-
stował zgarbiony grzbiet, przesuwał rękę po siwych włosach, których rzadkie pukle powie-
wały mu za uszami.
─ Nad czymże pan tak późno pracuje? ─ spytała pani Du Joncquoy. ─ Sądziłam, że pan był
na przyjęciu u ministra finansów. Lecz hrabina wtrąciła:
─ Ojciec musiał przestudiować pewien projekt ustawy.
─ Tak, projekt ustawy ─ rzekł ─ właśnie, projekt ustawy...Zamknąłem się u siebie... To w
sprawie fabryk, chciałbym, żeby przestrzegano odpoczynku niedzielnego. Naprawdę wstyd,
że rząd nie chce działać energicznie. Kościoły pustoszeją, to grozi katastrofą.
Vandeuvres spojrzał na Fauchery'ego. Stali za markizem i czyhali na niego. Gdy Vandeu-
vres odciągnął go na bok i spytał o tę piękną osóbkę, którą zabierał ze sobą na wieś, starzec
udał, że jest zaskoczony. Może go widziano z baronową Decker, u której w Viroflay spędza
czasem parę dni. Na to Vandeuvres chcąc się zemścić spytał:
─ Niechże pan powie, gdzie pan był? Ma pan na łokciu pełno gipsu i pajęczyn.
─ Na łokciu? ─ szepnął lekko zmieszany. ─ Rzeczywiście... Trochę brudu... Widocznie wy-
chodząc z domu otarłem się o mur.