Dla większości z nich zaburzenia jego osobowości są jedynie potwierdzeniem, że „przeciążenie” pracą w czasie stażu zapoczątkowało drogę do społeczności lekarskiej. Staż był dla nich trudnym okresem i taki winien być dla następnych pokoleń. Należy przykręcać śrubę - gówniarze są za delikatni. Czy z tego należy sądzić, że starsi panowie cierpią z tych samych powodów i przyczyn, co doktor Peters? Co się dzieje z pacjentem w czasie tych młodzieńczych igraszek?
Tradycyjna, staroświecka wyniosłość lekarza stanowi mocną pozycję w skali wartości społecznych w USA. Zagrożenie współczesnym postępem cywilizacyjnym doprowadziło do tego, że szacunek okazywany przedstawicielom zawodu lekarskiego stał się jeszcze większy. Bezpośrednim następstwem tej czci dla wszystkiego, co dotyczy medycyny, jest zupełnie bezkrytyczne podejście do kontroli kształcenia lekarzy. Akademie medyczne i wszelkie programy szkolenia pozostawione zostały same sobie. Nikt nie pyta, dlaczego są takie, a nie inne.
Nie zawsze tak było. Szkolenie lekarzy w USA już raz zostało poddane swoistej weryfikacji przez specjalną grupę spoza świata medycyny. Grupa ta, poprzez tzw. raport Flexnera, bezlitośnie obnażyła panujące wówczas warunki. Większość akademii medycznych według oceny autorów owego raportu była najzwyczajniejszymi fabrykami dyplomów bez jakichkolwiek środków kontroli i możliwości sprawdzenia wiedzy. Pośrednio autorzy dokumentu postawili środowisko lekarskie w stan oskarżenia za niewłaściwe wykorzystanie kredytu zaufania udzielanego przez społeczeństwo.
Raport miał daleko idące skutki. Dał początek stopniowemu i nieuniknionemu ulepszaniu standardów akademickich w szkołach medycznych. Skutki te nie były wyłącznie korzystne. Faktem jest, że dokument umożliwił Stowarzyszeniu Lekarzy Amerykańskich wywarcie nacisku na system szkolenia przez rzeczywiste zmniejszenie liczby placówek i ośrodków szkolenia, co - jak zakładano - miało doprowadzić do podniesienia jakości procesu nauczania.
Udoskonalenie i standaryzacja programów szkolenia, do czego raport nakłaniał, przyczyniły się do zwiększenia wagi udziału zajęć laboratoryjnych i przedmiotów ścisłych w czasie studiów medycznych.
Na tym się nie skończyło; cała machina nie zatrzymała się, dopóki nie dokonano ingerencji w medycynę kliniczną (czy ktokolwiek przestał myśleć o pacjencie?). Jednym z jej skutków jest wyposażenie dzisiejszego absolwenta akademii w wiedzę na temat najnowszych hipotez odnośnie do dziwacznych i wyszukanych chorób oraz rzadkich procesów metabolicznych. W efekcie często nie ma on pojęcia o najprostszych sposobach leczenia zwykłego przeziębienia czy o ludzkim obchodzeniu się z umierającym, dla którego nie ma ratunku.
W Ameryce rośnie przekonanie, że może potrzebny jest kolejny „raport Flexnera”, który doprowadziłby do reformy systemu kształcenia medycznego. Nigdy nie było obiektywnej oceny psychologicznego przygotowania lekarzy. Dojrzała, szczera i dogłębna analiza powinna uwzględniać to na równi z ocenami w indeksie.
Ludzie zdają sobie sprawę, że niektórzy lekarze podatni są na pewne dziwactwa - przykładem są choćby dziecięce napady złego humoru u chirurgów. Większość prawdopodobnie uważa, że gdy student przekracza progi akademii medycznej, pełen jest idealistycznych wizji i chęci przynoszenia ulgi w cierpieniu, pomagania biednym i czynienia dobra dla społeczeństwa. Niewielu jednak zauważa związek między liczbą idealistów, którzy rozpoczynają studia, a nieznacznym odsetkiem absolwentów, których ideały nie zostały naruszone. Prawie nikt nie łączy utraconych ideałów z błazeństwami chirurgów, nie szuka związków między niegdysiejszymi ideałami a pędem świeżo upieczonych lekarzy do zdobycia bogatych pacjentów czy do kupowania luksusowych domów i samochodów, żeby wynagrodzić sobie lata przygotowań do zawodu.
Oczywiście, zmiany zachodzące w psychice przyszłego lekarza między akademią medyczną a praktyką lekarską są zupełnie odmienne od tego, w co ludzie chcą wierzyć, i od tego, co podają środki masowego przekazu. Filmy, telewizja, książki, wzmacniają mit wrodzonych, zdrowych cech psychologicznych i dobroci lekarzy - szczególnie młodych.
Wróćmy do wiarogodności doktora Petersa jako przedstawiciela wszystkich stażystów. Jeszcze raz podkreślam moje przekonanie, że jest on reprezentatywny. Nie jest jednym z kilku osobników odbiegających od normy. Jest typowym młodym człowiekiem, który wchodził w życie zawodowe, mając względnie idealistyczne cele. Jest typowym studentem i stażystą, jego osobowość podlega stopniowym zmianom. Zmiany te prowadzą do uzewnętrznienia takich cech jak egoizm, ciągłe niezadowolenie i narzekanie. Cechy te rozpoznajemy u niego, rozumiemy je, ale ich nie podziwiamy.
Stwierdzenie, że świat medycyny pełen jest doktorów Petersów, może być zbyt śmiałe. Jeśli jednak dodatkowo przyjmiemy, że każdy, kto przechodzi przez akademię medyczną, doznaje uszczerbku osobowości, to rodzi się podejrzenie, że wina leży w systemie, a nie w ludziach wchodzących w ten system. A czy to z kolei nie sugeruje konieczności zbadania systemu pod kątem jego skutków psychologicznych i zmian mających na celu kultywowanie idealizmu i wrażliwości studentów, zamiast niszczenia tych cech?