Każdy jest innym i nikt sobą samym.

Kawalkada pojazdów, tak miejscowych, jak i należących
do Korpusu, opuszczała w pośpiechu płytę. Conway pomyślał, że w wyprawie
bierze chyba udział z połowa załogi oraz wszyscy członkowie personelu naziem-
nego, którzy akurat nie byli na służbie. Mknęli ku katastrofie i dystans pomiędzy nimi a Vespasianem zwiększał się z każdą chwilą.
Conway uznał, że nie może już dłużej czekać na odpowiedź Williamsona,
i zaczął mówić:
— Przypuszczam, że to Imperium jest czymś na kształt monarchii absolutnej,
a nie luźnym stowarzyszeniem w rodzaju naszej Federacji. A to oznacza, że musi mieć sprawną armię, aby utrzymać państwo w całości. Armia zapewne odpowiedzialna jest też za wcielanie w życie woli Imperatora, a rządy na poszczególnych planetach muszą być ściśle związane ze strukturami wojskowymi. Wszyscy obywatele Imperium są najpewniej istotami klasy DBDG, jak Etlanie czy my, w su-
mie całkiem przeciętnymi, jeśli nie liczyć ich antypatii do obcych, których tak naprawdę nie mieli dotąd okazji poznać. — Conway zaczerpnął głęboko powietrza
i podjął wątek: — Ogólny poziom życia i rozwoju technologicznego najpewniej
jest podobny do naszego. Należy się też spodziewać, że mają wysoką stopę podatkową, która jednak nie wywołuje problemów społecznych, gdyż rząd niewątpli-
wie kontroluje wszystkie publiczne środki przekazu. Sądzę, że obecnie Imperium osiągnęło wielkość, przy której zarządzanie całością staje się bardzo kłopotliwe.
Chodzi być może o czterdzieści do pięćdziesięciu zamieszkanych systemów. . .
— Czterdzieści trzy — wtrącił wyraźnie zdumiony Williamson.
— . . . i wszyscy ich mieszkańcy mogą nawet wiedzieć o Etli i współczuć jej
niedoli. Mają ją za świat objęty nieustanną kwarantanną i gotowi są jej pomóc, jak potrafią. . .
— Z całą pewnością! — przerwał mu kapitan. — Nasz człowiek spędził tyl-
ko dwa dni na jednej z peryferyjnych planet Imperium, zanim został wysłany na
Świat Centralny na audiencję u Wielkiego, ale i tak się przekonał, co tam ludzie myślą o Etli. Gdziekolwiek spojrzeć wiszą plakaty przedstawiające cierpiących
Etlan. Gdzieniegdzie jest ich więcej niż reklam. To wielka akcja dobroczynna ciesząca się pełnym poparciem rządu Imperium! Oni naprawdę się starają, doktorze.
— Na pewno, kapitanie? — spytał zaczepnie Conway. — I nie dziwi pana, że
połączona ofiarność czterdziestu trzech systemów owocuje tylko jednym trans-
portem z pomocą raz na dziesięć lat?
Williamson otworzył usta, zamknął je i wyraźnie się zamyślił. W całym po-
mieszczeniu zapadła cisza, jeśli nie liczyć szmeru dobiegającego z głośników
urządzeń łączności. Nagle stojący za Conwayem Stillman zaklął głośno.
61
— Rozumiem, do czego on zmierza, sir. Powinniśmy natychmiast startować. . . !
Williamson spojrzał na Stillmana i znów na Conwaya.
— Jeden szaleniec na pokładzie to może być przypadek. Ale dwóch to już
poważna sprawa. . .
Trzy sekundy później nakazał, by cały personel wrócił na statek. Wagę rozka-
zu podkreśliło wycie syreny alarmu ogólnego. Gdy wszystkie poprzednie instruk-
cje zostały już odwołane, kapitan znowu spojrzał na Conwaya.
— Słucham, doktorze — mruknął. — Chociaż chyba też zaczynam rozu-
mieć. . .
Conway westchnął z ulgą i przeszedł do rzeczy.
Etla została zasiedlona jako jeszcze jedna kolonia z pojedynczym lądowi-
skiem, na które dostarczano początkowo sprzęt i osadników. Z czasem zaczęto
odkrywać złoża surowców naturalnych i wokół nich powstawały miasta. Liczba
mieszkańców rosła bez przeszkód, ale wtedy musiała wybuchnąć jakaś epidemia,
która omal ich nie wygubiła. Słysząc o ich nieszczęściu, mieszkańcy Imperium
zmobilizowali się do niesienia pomocy tak samo, jak pomaga się przyjaciołom
w potrzebie, i wkrótce zjawiły się pierwsze transporty z pomocą medyczną.
Na początek zapewne na małą skalę, ale im dalej docierały wieści o epidemii,
tym więcej planet włączało się do akcji. Niemniej do Etlan trafiała ciągle tylko skromna część zebranych środków.
Wprawdzie jednostki musiały wpłacać na ich rzecz niewielkie datki, jednak
w skali dziesiątków planet robiła się z tego na pewno wielka fortuna, która przyciągnęła uwagę rządu, a może i samego Imperatora. Ponieważ już wówczas Impe-
rium rozrosło się ponad miarę, jego maszyneria działała coraz gorzej i wymagała co dnia większych nakładów, żeby się nie zawalić. Przypuszczam, że utrzymanie
Imperatora oraz jego dworu i zapewnienie całej elicie rządzącej wysokiego po-
ziomu życia też nie mogło być tanie. Jak to zwykle bywa, rządzący uznali, że to oni są najbardziej potrzebujący, i zaczęli zagarniać znaczną część funduszu do-broczynnego. Potem, w miarę jak akcja niesienia pomocy Etli nabierała rozpędu, te pieniądze stały się istotną pozycją w budżecie Imperium.
I tak to się pewnie zaczęło.
Etla została objęta ścisłą kwarantanną, chociaż jak się zdaje, nikt nie próbo-
wałby jej opuścić. Ale pojawiło się zagrożenie związane z działalnością miejscowych medyków, którzy w końcu nauczyli się leczyć różne choroby. Stan zdrowia
mieszkańców planety zaczynał się poprawiać i lukratywne źródło dochodów mo-
gło niebawem wyschnąć. Coś trzeba było z tym zrobić, i to szybko.
Ponieważ już wcześniej postępowano wobec Etlan nieetycznie, wstrzymując
pomoc, pójście o krok dalej nie było zapewne dla decydentów wielkim proble-
mem. Postanowiono zarażać Etlan co jakiś czas nowymi chorobami. Zwykle mało
groźnymi, ale dającymi jak najsilniejszy efekt propagandowy. Stąd tyle tu scho-62
rzeń związanych ze zwyrodnieniem kończyn czy innymi deformacjami. Podjęto też działania, aby schorowani tubylcy przypadkiem nie wymarli, toteż ginekologię oraz pediatrię mają tu na całkiem niezłym poziomie.
Wtedy też zapewne ulokowano tu odpowiedniego przedstawiciela, który miał
dbać, aby stan zdrowia mieszkańców Etli utrzymywał się w pożądanych ramach.