Nie
zwlekając dłużej natychmiast pakuje swoje manatki, reguluje rachunek i wyjeżdża
najbliższym pociągiem.
Pokręciłam głową.
– Wszystko to w opowiadaniu wygląda bardzo łatwo. Ale na przykład jak pan sobie
wyobraża taką rewizję?! Przecież ona na pewno ma mnóstwo rzeczy, waliz, pudeł. Na
przeprowadzenie dokładnej rewizji należałoby mieć nie kilka chwil, lecz kilka godzin.
– Toteż nie trzeba rewidować wszystkiego. Trzeba szukać tylko tam, gdzie można
dokument znaleźć.
– Więc gdzie?
– Tego to już nie wiem. Ale sądzę, że gdy bohaterka numer znajdzie się w pokoju
bohaterki numer 2, instynkt wskaże jej kierunek.
– Jak to instynkt?
– Mówiąc po prostu, zastanowi się pani, droga pani Hanko, nad pytaniem: „Gdzie na jej
miejscu ja bym schowała ten papier?...”
– Czy sądzi pan – powiedziałam nieco obrażona – że jestem tak podobna do innych kobiet,
że nie zdobyłabym się na nic oryginalnego?
– Och, przeciwnie. Jestem zdania, że pani wynalazłaby niezwykle oryginalny schowek, ale
musimy wziąć pod uwagę, że bohaterka numer 2, pragnąc ukryć tak ważny dla niej
dokument, na pewno maksymalnie wysiliła swoją inteligencję i pomysłowość.
– Więc dobrze. A jeżeli w bieliźniarce go nie będzie?
– Poszuka go pani za wanną.
– Ach, prawda. Może być jeszcze za wanną!
– No, widzi pani. Przyjdzie pani zresztą na myśl jeszcze kilka innych miejsc, które równie
dobrze służyć mogą temu celowi.
– A co znaczy zatrzeć ślady?
– No, trzeba po skończeniu poszukiwań doprowadzić wszystko w pokoju do stanu takiego,
w jakim znajdowało się poprzednio. Nie jest wskazane pozostawianie na miejscu swoich
rękawiczek, torebki, pantofli, kapelusza czy jakiejkolwiek innej części garderoby, które
autorzy powieści kryminalnych nazywają biletami wizytowymi przestępcy.
– Boję się, okropnie się boję, czy mi się to wszystko uda. Ale jestem panu niezmiernie,
wprost niewymownie wdzięczna za te wskazówki. Jak to dobrze mieć takiego przyjaciela...
101
Tu skreślam pani Renowickiej kilkanaście wierszy z pamiętnika. Nie są one istotne ani dla opisu
zdarzeń, ani dla charakterystyki autorki. Zawierały natomiast wyszczególnienie objawów jej
wdzięczności dla mnie, opatrzonych tyloma niezasłużonymi komplementami pod moim adresem, że
byłoby dla mnie rzeczą żenującą podawanie ich w druku... Jeżeli chodzi o odtworzenie naszej
rozmowy z owego czasu, przyznać muszę p. Renowickiej wyjątkową pamięć i niemal zupełną
ścisłość. Ponieważ jednak magis amica veritas, muszę nadmienić, że p. Hanka opuściła te kilka
gorzkich słów reprymendy, które padły z moich ust za jej lekkomyślność w zawieraniu znajomości z
takimi osobnikami jak Tonnor. Nie jestem hołdownikiem skostniałego konwenansu, lecz z własnego
doświadczenia wiem, że znajomości przygodne najlepiej likwidować natychmiast. To właśnie
powiedziałem p. Hance. (Przypisek T.D.M.)
A więc klamka zapadła. Nieodwołalnie jadę do Krynicy. Jadę natychmiast, gdy tylko
doktor mi pozwoli. Tadeusz dobrze mi radzi, by nie zabierać stryja Albina. To mogłoby tylko
skomplikować moją sytuację. Jak to dobrze być powieściopisarzem! Taki układa sobie własne
życie według zasad kompozycji powieści i właściwie nic nieprzyjemnego nie może go
spotkać. Jeżeli zaś zdarzy się jakaś niespodzianka, zawsze znajdzie wyjście, by sprawę
zakończyć pomyślnie.
Usiłowałam to wytłumaczyć temu biedakowi. Toto przyszedł zaraz po Mostowiczu i teraz
dopiero z całą wyrazistością zrozumiałam, że nie zasługuje on na to, bym się nim
interesowała chociaż odrobinę.
Mówię mu, że natychmiast po wyzdrowieniu jadę do Krynicy, a on nawet się nie zdziwił,
nawet nie zapytał, co się stało. Jest niemożliwie gruboskórny. Przyjął to jako coś zupełnie
naturalnego.
Tu znowu, niestety, muszę autorce pamiętnika skreślić spory ustęp. Tym razem przez wzgląd na
pewną, dość znaczną liczbę czytelników. Mianowicie p. Hanka Renowicka wypowiedziała w nim
sporo nieprzychylnych uwag o ziemiaństwie i arystokracji.
Wiem z doświadczenia, jaki to miałoby efekt. Mówię o drażliwości kastowej. Nie tylko zresztą
kastowej, lecz i o profesjonalnej.
Ilekroć wprowadzałem do swoich powieści jakiś ujemny typ, zawsze znalazła się grupa ludzi
oburzonych, Z różnych stron kraju nadchodziły listy pełne niezadowolenia, ironii i uszczypliwych
zapewnień, że tak źle mogę sądzić dane środowisko tylko dlatego, że go nie znam. W ten sposób w
ciągu lat kilku dowiedziałem się, że nie znam ziemiaństwa, chłopów, dentystów, robotników,
adwokatów, przemysłowców, fryzjerów, szoferów, inżynierów, pisarzy gminnych, kolejarzy,
literatów, właścicieli magli parowych, rzeźników, akuszerek, dziennikarzy, radioamatorów. Żydów,
bankowców, hydraulików, aktorów, kominiarzy, kobiet, mężczyzn i dzieci. Jeżeli dotychczas nikt nie
zakwestionował mojej erudycji w świecie niemowląt, to tylko dlatego, że niemowlęta nie umieją pisać
listów.
Pewien znajomy redaktor opowiadał mi, że kiedyś zgłosiła się doń delegacja związku akuszerek z
płomiennym protestem przeciw wprowadzeniu przeze mnie do jednej z powieści postaci akuszerki,
zajmującej się niedozwolonymi sprawami. Wtedy dopiero zrozumiałem, że w Polsce „czarnym