Przestrzeń bliżej środka zajmowały ustawione półkoliście krzesła z nższymi,
sięgającymi ramion oparciami wyposażone w niewielkie pulpity dla niższej rangi urzędników. Na ścianach wisiały
obrazy przedstawiające różne krajobrazy.
Zanim skończyłem oglądać salę, przez drzwi po lewej stronie weszła grupa osób, z których część zaszczyciła
mnie przelotnym spojrzeniem, reszta zaś w ogóle nie zwróciła na mnie uwagi. Ludzie ci wdali się w ożywioną
rozmowę. Po chwili rozległ się sygnał, po którym wszyscy zajęli rozstawione półkoliście krzesła. Zaraz potem
otworzyły się drzwi w głębi. Weszły przez nie jeszcze trzy osoby niczym nie różniące się od pozostałych. Ja oraz
towarzyszące mi istoty pozostaliśmy w pozycji stojącej. Jeden z trzech przybyłych na końcu osobników – ten z
prawej – wstał i przemówił do zebranych. Po nim głos zabrali inni. Ich dyskusja trwała ponad dwadzieścia minut. Z
częstotliwości rzucanych na mnie spojrzeń oraz ich gestykulacji wywnioskowałem, że byłem przyczyną tego
spotkania. Ilekroć któryś z nich zaczynał mówić, przychodziło mi do głowy, że być może ta dziwna rasa to
Rosjanie i że właśnie obradują, co ze mną zrobić, w związku z tym, że widziałem ich tajną broń. Sądziłem, że ceną,
jaką przyjdzie mi za to zapłacić, może być moje życie lub dożywotnie więzienie.
Nagle jedna z osób siedzących za stołem – środkowa – uciszyła wszystkich gestem ręki, po czym zwróciła się
do znajdujących się na wprost mnie. W chwilę później przyniesiono dla nas krzesła. Ustawiono je w kręgu
obradujących, między końcem rzędu krzeseł z wysokomi oparciami a początkiem półkola pozostałych. Następnie
ta sama osoba powiedziała coś do jednego z siedzących przed nią ludzi, po czym zapadła martwa cisza.
Po dłuższej chwili zagadnięty mężczyzna zwrócił się do mnie i wpatrując się intensywnie w moje czoło, zaczął
wypowiadać różne słowa i zdania. Po nim próbowało jeszcze kolejno czterech lub pięciu innych, również
przenikając mnie wzrokiem. Brak reakcji z mojej strony na ich słowa wyraźnie ich zniechęcił. Pod wpływem
nagłego impulsu wstałem z miejsca i przemówiłem po portugalsku, hiszpańsku oraz włosku. Tym razem nie było
reakcji z ich strony. Dopiero gdy wypowiedziałem kilka słów po niemiecku, jeden z nich poderwał się na równe
nogi i z uradowaną miną podszedł bliżej.
- Deutsch? - zapytał niepewnie.
Potwierdziłem i jakby w odpowiedzi na to ku mojemu ogromnemu zdumieniu ujął mnie pod rękę i odwrócił
twarzą w stronę kolegów. Po krótkiej dyskusji zebranie zamknięto. Jego uczestnicy opuścili salę tymi samymi
drzwiami, przez które weszli. My także wstaliśmy z krzeseł i moja eskorta odprowadziła mnie do pokoju.
Przyglądając się im w drodze powrotnej, stwierdziłem, że nie mieli przy sobie żadnej broni, to znaczy niczego, co
by ją przypominało. Mieli jedynie przytwierdzone do pasa przedmioty wyglądające jak latarki.
3. Wyjaśnienie zdarzenia
Zostałem sam z tamtym mężczyzną. W głowie kołatało mi się tylko jedno pytanie: „Czy to, co usłyszę, będzie
dobrą czy złą wiadomością?” Popatrzył na mnie z uśmiechem i rzekł po niemiecku:
- Chodź.
Weszliśmy do krótkiego korytarza zakończonego dużymi drzwiami. Po drugiej stronie ciągnęła się wąska,
zatłoczona ulica. Jej szerokość nie przekraczała 6 metrów. Z powodu natłoku odbieranych przez moje zmysły
szczegółów byłem tak ogłupiały, że momentami nie słyszałem, co do mnie mówił. Przypominałem robota, który
widział, słyszał i czuł, traktując docierające do siebie bodźce jako coś narzuconego. Z niepokojem uświadomiłem
sobie, że od momentu gdy tutaj trafiłem, posłusznie wypełniałem wszystkie polecenia. Najbardziej pragnąłem
dowiedzieć się, gdzie jestem i kim są wszyscy ci ludzie, ale jak miałem o to zapytać, skoro nikt z mijających mnie
ludzi nie znał mojego języka, a ja ich.
Spośród ogromnej ilości różnych szczegółów, dwie rzeczy zwróciły wówczas moją szczególną uwagę –
powolny ruch masy ludzkiej oraz lśnienie ścian mijanych budynków, które z początku oślepiało mnie. Kiedy mój
wzrok przywykł do niego, zacząłem dostrzegać ogromne bogactwo kolorów.
Na odcinku kilku przecznic nie spotkaliśmy ani jednego pojazdu. Wszyscy bez wyjątku poruszali się pieszo.
Cóż to był za widok! Nikt nie zwracał na mnie najmniejszej uwagi. Miałem wprawdzie na sobie daną mi wcześniej
pelerynę i coś w rodzaju czapki, to jednak strój ten zdecydowanie różnił się od ubioru przechodniów, podobnie jak
obuwie.
W pewnym momencie, kiedy znajdowaliśmy się między dwoma średniej wielkości budynkami, spojrzałem do
góry i omal nie umarłem ze strachu. Całe niebo roiło się od pojazdów powietrznych. W pierwszym odruchu
pomyślałem, że zamierzają one zaatakować bezbronny tłum na ulicy, ale kiedy przyjrzałem się im uważniej,
stwierdziłem, że w ich ruchach nie ma żadnej wrogości. Pojazdy te w niczym nie przypominały znanych mi
samolotów. Nieoczekiwanie jeden z nich zaczął opadać wprost na dach budynku. Nie chcąc oglądać tej