Castle westchnął, spoglądając na wieczorne niebo.
- Tak kręci się ten świat,
- Proszę?
- My, bokononiści, mówimy tak, kiedy widzimy, że wokół nas dzieją się różne dziwne i niezrozumiałe rzeczy.
- Pan? - spytałem zdumiony. - Pan też jest bokononistą?
Castle popatrzył na mnie spokojnie.
- Pan też. Tylko pan jeszcze o tym nie wie.
80. POŁAWIACZE ODPADKÓW
Angela i Newt znajdowali się na wysuniętym tarasie wraz z Julianem Castle i ze mną. Piliśmy koktajle. Frank nadal nie dawał znaku życia.
Zarówno Angela, jak i Newt sprawiali wrażenie osób, które nie wylewają za kołnierz. Castle powiedział mi, że hulaszcze życie w młodości przypłacił jedną nerką i teraz musi się, niestety, ograniczać do lemoniady.
Po kilku kieliszkach Angela zaczęła biadać nad tym, jak niesprawiedliwie życie obeszło się z jej ojcem.
- On tyle dał światu, a świat jemu tak mało - mówiła.
Zażądałem jakichś konkretnych przykładów tego skąpstwa świata i w odpowiedzi usłyszałem kilka ścisłych liczb.
- Firma General Forge and Foundry wypłacała ojcu premię w wysokości czterdziestu pięciu dolarów za każdy patent zgłoszony w wyniku jego badań. Taką samą premię patentową jak każdemu innemu pracownikowi firmy - Angela potrząsnęła smutnie głową. - Czterdzieści pięć dolarów! A niech pan tylko pomyśli, czego dotyczyły niektóre z tych patentów!
- Tak - powiedziałem. - Myślę, że oprócz tego dostawał też pensję.
- Najwyższa jego pensja nie przekroczyła nigdy dwudziestu ośmiu tysięcy dolarów rocznie.
- Wydaje mi się, że to zupełnie nieźle.
Angela poczuła się dotknięta do żywego.
- Czy wie pan, ile zarabiają gwiazdy filmowe?
- Czasami bardzo dużo.
- Czy wie pan, że doktor Breed zarabiał o dziesięć tysięcy rocznie więcej niż ojciec?
- To już oczywista niesprawiedliwość.
- Mam już dość tych niesprawiedliwości.
Była tak zdenerwowana, że czym prędzej zmieniłem temat. Spytałem Juliana Castle, co według niego stało się z obrazem, który wyrzucił do wodospadu.
- W dole leży wioska - powiedział Castle. - Nie więcej niż pięć do dziesięciu chat. Nawiasem mówiąc tam właśnie urodził się “Papa" Monzano. Wodospad wpada tam do wielkiej kamiennej misy.
Mieszkańcy wioski przegrodzili szczerbę w tej misie gęstą drucianą siatką. Woda przelewa się przez tę szczerbę, dając początek strumieniowi.
- I myśli pan, że obraz Newta utkwił w tej siatce? - spytałem.
- Nie wiem, czy pan zauważył, że ten kraj jest raczej biedny - powiedział Castle. - Nic długo w tej siatce nie leży. Myślę, że obraz Newta suszy się teraz na słońcu razem z niedopałkiem mojego cygara. Cztery stopy kwadratowe lepkiego płótna, cztery potrzaskane i pokrzywione listwy, kilka gwoździ i kawałek cygara. W sumie zupełnie niezły połów dla jakiegoś kompletnego nędzarza.
- Czasami chce mi się po prostu krzyczeć - powiedziała Angela - kiedy sobie pomyślę, ile zarabiają niektórzy ludzie, a ile płacili memu ojcu za to wszystko, co on im dawał.
Zbierało jej się na płacz.
- Nie płacz - poprosił łagodnie Newt.
- Kiedy to jest silniejsze ode mnie.
- Idź po swój klarnet. To ci zawsze pomaga.
Początkowo sądziłem, że to żart, ale z reakcji Angeli zorientowałem się, że propozycja była poważna i sensowna.
- Kiedy wpadnę w taki nastrój - zwróciła się do Castle'a i do mnie - jest to jedyna rzecz, która może mi pomóc.
Angela była jednak zbyt nieśmiała, żeby zagrać tak ni z tego, ni z owego. Musieliśmy długo ją prosić i wypiła jeszcze dwa kieliszki, zanim się wreszcie zgodziła.
- Jest naprawdę cudowna - obiecywał mały Newt.
- Bardzo chciałbym panią usłyszeć - mówił Castle.
- Dobrze - powiedziała wreszcie Angela wstając niepewnie. - Dobrze, zagram.
Kiedy poszła po klarnet, Newt przeprosił nas za jej zachowanie.
- Ma za sobą ciężkie przeżycia - powiedział. - Potrzebuje spokoju.
- Czy chorowała? - spytałem.
- Jej mąż jest dla niej okropny - powiedział Newt. Widać było, że nienawidzi przystojnego młodego męża Angeli, odnoszącego niezwykłe sukcesy Harrisona C. Connersa, prezesa firmy Fabri-Tek.
- Rzadko kiedy przychodzi do domu, a jak już przyjdzie, to pijany i cały wysmarowany szminką.
- Na podstawie tego, co mi mówiła, wyobraziłem sobie, że to szczęśliwe małżeństwo - powiedziałem.
Mały Newt wyciągnął przed siebie ręce i rozczapierzył palce.
- Widzi pan kota? Widzi pan kołyskę?
81. BIAŁA NARZECZONA DLA SYNA KONDUKTORA
Nie miałem pojęcia, czego oczekiwać od gry Angeli. Nikt nie mógł tego przewidzieć.
Byłem przygotowany na coś patologicznego, ale nie oczekiwałem od tej choroby takiej głębi, gwałtowności i piękna prawie nie do zniesienia.