Milczał przed zwycięstwami.
─ Ach, ach! Nie jestem już człowiekiem Marenga i Austerlitzu ─ powtarza. ─ Nie mam
już tego zdrowia i tych sił!... Rzuca się w bój.
Znów ma przeciw sobie Schwarzenberga i Blüchera, dobrych znajomych, w tyle poza nimi
groźnego, zwycięskiego cara Aleksandra ─ lecz jak dzik, który w gąszczu za psami widzi
myśliwego, psom kłami się ogania, a myśliwca ruch śledzi oczyma, tak on utkwił źrenice w
twarzy Wellingtona.
Napina łuk swego geniuszu: obejmuje olbrzymim kręgiem zdolność bojową swego i nie-
przyjacielskiego wojska, warunki geograficzne, psychikę wodzów naczelnych, z którymi ma
się potykać. Jeden z nich, Blücher, założył kwaterę w Namur, rozłożył się nad Meusą, jako
podstawę operacji miał Ren; drugi, Wellington, kwaterę miał w Brukseli, rozłożył się nad
Skalda, podstawą operacji miał morze. Morze, które dwakroć: podczas powrotu z Egiptu i
ucieczki z Elby, okazało się jego kochankiem, które pochłonęło w swej głębi jego klucz do
zwyciężenia świata, pochłaniając w sobie jego zwycięstwo nad Anglią. Długie godziny nocne
nasuwało mu ono na oczy swoją powierzchnię ciemną, posępną i swe wrażenie głębi, toni
przepastnej, zatracenia...
Jak niegdyś oczyma sokoła ujrzał przestrzeń pomiędzy poszczególnymi korpusami arcy-
księcia Karola pod Ratyzboną i pobił je pojedynczo wówczas, gdy najpierwsi jego wodzowie
uważali położenie za katastrofę, tak teraz postanowił, zgniótłszy piorunem Blüchera, runąć na
samemu sobie pozostawionego Wellingtona, niwecząc ich wspólne działanie i pomoc wza-
jemną.
Charleroi, Fleurus, Quatre-Bras, Ligny ─ piętnastego i szesnastego czerwca zwyciężał i
druzgotał Prusaków, Belgów i Holendrów, lecz gdy marszałek Grouchy chciał ścigać i na
proch zetrzeć ocalonego osobiście pod Ligny cudem i uchodzącego Blüchera, Napoleon, cho-
ry i wycieńczony, zasnął we Fleurus i nikt nie śmiał go zbudzić.
Na białej klaczy Desiree, ze szpicrutą w ręku, w szarym płaszczu, przesiąkniętym od desz-
czowej wody, w kapeluszu z obwisłymi skrzydłami, cały obryzgany błotem, po butach, po
czerwonym, szytym złotem czapraku, gnał od Quatre-Bras i Genappe jak szalony, by osią-
gnąć czoło kolumn, by kierować ogniem na Anglików. Mógł był już zgnieść Wellingtona.
Bezpośrednio po zwycięstwie pod Ligny. Wiedział to doskonale, że na tych pozycjach, gdyby
nie nieumiejętność wyzyskania momentu przez Neya i jego niepojęta, przeklęta bierność,
gdyby nie własne niepojęte i przeklęte niewysłanie gwardii w pole... Tak, obejmował sytuację
myślą, Jak nie potrafiłby nikt w świecie ─ nie na próżno był przecież pierwszym wodzem
świata ─ gdyby był pchnął o siódmej rano, punktualnie o siódmej rano, z Ligny na Quatre-
Bras gwardię i korpus generała Mougton, Wellington miał Neya z frontu, lewe skrzydło osa-
czone przez niego samego, wojsko nie rozwinięte na pozycji, odwrót na Genappe zagrożony
─ gdyby go Ney był zmusił, gdyby on sam był wysłał gwardie i korpus Moutona o siódmej,
punktualnie o siódmej rano ─ Boże! Boże! przeklęta, niepojęta nieumiejętność wyzyskania
momentu i bierność Neya, przeklęty, niepojęty błąd własny ─ wszystko to tak wie, tak widzi
jasno ─ któż by lepiej potrafił to ocenić niż on ─ nie byłoby już armii angielskiej, byłaby już
zdruzgotana, zmiażdżona, podarta w strzępy, gdyby Wellington był przyjął walkę, lub
pchnięta w zgubny odwrót, równy pogromowi...
363
Każde uderzenie kopyta białej klaczy w grunt rozmiękły; każdy chlupot i bryzg błota wy-
bija mu w mózgu jedną sylabę: obrazu zwycięstwa... sylabę po sylabie...
Dalej! Dalej! Gnaj, Desiree, strzało szybkonoga... Oto naumyślnie siadł na tego konia, aby
być prędzej z powrotem w Paryżu, z wieścią o zwycięstwie ─ wpada do izby prawodawczej,
prosto z siodła, obłocony, z ostrogami i szpicrutą w ręku ─ zwycięstwo! victoria! ─ nowy
absolutyzm! nowe władanie światem! druga era jedynowładztwa, większa, kolosalniejsza ─
nowe: veni, vidi vici ─ nad najzaciętszym, najgroźniejszym, najwyższym z nieprzyjaciół...
Prędzej! Prędzej, biała Desiree!
Cesarz zagryza wargi, ściga on wymknięte z rąk zwycięstwo, ściga jego fantom ─ lecz ja-
kiś cień zastępuje mu drogę, cień potężniejszy niż on, cień, w którym Desiree leci jak w las ─
zda się, że jest on tak wielki jak wieczność, objął go razem z białą klaczą, wchłonął, jak mo-
rze rybę ─ cień, mrok z nie przepędzą go kopyta najszybszego wyścigowca świata ─ co za
zimno śmiertelne!!
Czy nie czujesz, biała Desiree, czy nie drżysz?!...
Napoleon Buonaparte leci w przeznaczenie...
Wszystko zgasło...
Śćmił się obraz zwycięstwa...
Nie ma wojsk naokoło miejscowości Charleroi, Ligny, Quatre-Bras, Genappe, wojsk an-
gielskich, holenderskich, belgijskich, pruskich, francuskich ─ ─
Napoleon Buonaparte gna w otchłań ─ na białym koniu leci ─ może to już nie on żywy,
żyjący ─ może to już jego samego cień, także cień, własny...
Noc zapada na oczy cesarza...
,,Trzeba chcieć żyć i umieć umrzeć... wyzywać śmierć i przeznaczenie...”
Przeznaczenie dawało mu w rękę zwycięstwo.
Gdy go z ręki przeznaczenia nie wziął...