Jeden z nich podszedł niespiesznie do sterownika dźwigu i - ku przerażeniu Percy’ego - zmienił kierunek jazdy... 

Każdy jest innym i nikt sobą samym.

Ogarnięty paniką, Harmon kilkakrotnie nacisnął guzik, ale winda nieubłaganie zjeżdżała na dół. Stopniowo dotarła do niego myśl, że mężczyźni wszystko zaplanowali, celowo zmusili go do użycia windy. Dlatego go nie ścigali. Czekali, aż sam złapie się w pułapkę.
- Czego chcecie? - krzyknął. - Weźcie sobie moje pieniądze. - Desperackim gestem wyciągnął portfel i cisnął go przez drewnianą kratę. Jeden z mężczyzn schylił się i podniósł portfel. Nie zaglądając nawet do środka, schował go do kieszeni. Drugi wyjął coś, co w pierwszym momencie Percy wziął za pistolet. Gdy jednak znalazł się nieco bliżej, stwierdził, że to strzykawka.
Cofnął się w głąb windy. Czuł się jak zaszczute zwierzę. Maszyneria zatrzymała się i jeden z mężczyzn podniósł drewnianą kratę. Percy krzyknął i osunął się na podłogę.
Godzinę później na pas startowy lotniska Teterboro wjechała niebieska furgonetka i zatrzymała się przed odrzutowcem linii Gulf Stream. Wysiadło z niej dwóch mężczyzn, którzy otworzyli tylne drzwiczki i wynieśli sporych rozmiarów drewnianą skrzynię. Luk bagażowy samolotu otworzył się bezgłośnie.
Rozdział ósmy
 
 
W sali konferencyjnej zebrała się ponad setka ludzi. Wszyscy przyszli zobaczyć swoich przyjaciół i krewnych, kończących kurs handlowy Arolenu. Arnold Wiseman, człowiek, który prowadził szkolenie, siedział na podwyższeniu obok Billa Shelleya. Na prawo od nich wisiała duża flaga amerykańska.
Cała ta ceremonia trochę krępowała Adama. Uważał, że Arolen urządził widowisko zbyt okazałe jak na spotkanie z okazji zakończenia czterech tygodni zajęć. A jednak miało to jakąś logikę - na kursie nauczył się, że sukces sprzedawcy zależy w dziewięćdziesięciu procentach od jego umiejętności aktorskich.
Pomyślał, że te cztery tygodnie przeleciały strasznie szybko. Już pierwszego dnia zajęć zauważył, że dwa i pół roku studiów medycznych stawiało go od razu w sytuacji lepszej od innych. Połowa z pozostałej dwudziestki uczestników kursu ukończyła farmację, pięciu miało dyplomy menedżerów, resztę stanowili pracownicy różnych działów Arolenu.
Adam wypatrywał w tłumie Jennifer łudząc się, że może w ostatniej chwili zmieniła zdanie i przyszła, choć wiedział, że było to mało prawdopodobne. Od początku sprzeciwiała się temu, by pracował dla Arolenu, a nawet jeśli przemogłaby w sobie niechęć, to poranne mdłości dokuczały jej teraz tak bardzo, że rzadko kiedy wychodziła z domu przed południem. Niemniej jednak nie mógł się powstrzymać, by nie przypatrywać się wszystkim brunetkom na sali - wciąż miał nadzieję, że jego żona jednak się zjawi.
Nagle jego spojrzenie spoczęło na niskim, ubranym w czarny płaszcz mężczyźnie o ciemnych, kędzierzawych włosach. Stał tuż przy wejściu, z rękami w kieszeniach. Na jego orlim nosie tkwiły proste, druciane okulary.
Adam odwrócił głowę myśląc, że to złudzenie. Po chwili spojrzał na niego ponownie. Nie ulegało wątpliwości - to był jego ojciec.
Nie mógł się doczekać końca oficjalnej części uroczystości. Gdy tylko rozpoczęło się przyjęcie, przecisnął się do miejsca, gdzie stał ów mężczyzna. To był rzeczywiście jego ojciec.
- Tato? - zagadnÄ…Å‚.
Doktor Schonberg się odwrócił. Trzymał w ręku koreczek z krewetką. Na jego twarzy nie było cienia uśmiechu.
- Co za niespodzianka - zagadnął Adam, nie bardzo wiedząc, jak powinien się zachować. Obecność ojca sprawiła mu przyjemność, ale jednocześnie poczuł się niepewnie.
- A więc to prawda - rzucił twardo stary Schonberg. - Pracujesz dla Arolenu!
Adam przytaknÄ…Å‚.
- A co ze studiami? - spytał ze złością ojciec. - Co ja powiem twojej matce? I to po tym wszystkim, co zrobiłem, żeby cię przyjęto!

Tematy