Była rozgniewana jego wyniesieniem na tron, chociaż wiedziała, że to tylko chwilowe, i cały czas oczekiwała, że Dor popełni jakieś głupstwo.
- Ojciec lepiej by sobie z tym poradził - mruczała ponuro, gdy Dor rozwiązał jakiś problem, a jego przytaknięcie niewiele łagodziło jej gniew. - Powinieneś był ukarać złodziejską wioskę.
Dor zastanawiał się, czy dobrze zrobił, stosując fortel zamiast zwykłego działania. Ale cóż mógł uczynić innego niż to, co wydawało się najlepsze w momencie podejmowania decyzji? Poczucie odpowiedzialności za popełnione błędy sprawiło, że stal się niezmiernie ostrożny. Podejrzewał, że tylko doświadczenie daje pewność siebie, niezbędną przy podejmowaniu właściwych decyzji w nagłej potrzebie. A Król Trent, w swej mądrości, umożliwił mu zdobycie doświadczenia.
Dor, ku swemu zdziwieniu, nie popełnił jeszcze żadnego głupstwa. Dzięki rozmaitym sprawom, które musiał rozwiązywać, wyostrzył swój umysł; rosła też obawa, że szczęście może go opuścić. Liczył mijające dni, modląc się, by nic poważnego nic przydarzyło się przed powrotem Króla Trenta. Może, gdy będzie w wieku władcy Xanth, nabędzie kompetencji do kierowania królestwem „w pełnym wymiarze czasu”, ale teraz to wyczerpujące zajęcie doprowadziło go do szaleństwa.
Iren wyczuła to i próbowała go wspomóc.
- Przecież to nie jest na stałe - mówiła pocieszająco. - Jeszcze dzień lub dwa i niebezpieczeństwo minie. A wtedy wszyscy odetchniemy z ulgą.
Dor doceniał jej próby pocieszenia go, chociaż wolałby, by nie podkreślała tak silnie jego nieudolności.
Wreszcie skończyło się. Nadszedł dzień powrotu Króla Trenta - ku wielkiej uldze Dora oraz ku zadowoleniu i konsternacji Iren, która pragnęła, by ojciec wrócił, ale oczekiwała, że Dor narobi więcej zamieszania. Dor przeszedł próbę zwycięsko, a to jej się nie podobało.
Obydwoje odziali się starannie i sprawdzili, czy w Zamku Roogna wszystko jest w porządku. Byli przygotowani do powitania powracającej pary królewskiej.
Minęły godziny oczekiwania, a Król i Królowa nie pojawili się. Dor tłumił niepokój; podróż wymaga czasu, zwłaszcza jeżeli przewozi się wiele towarów mundańskich. Spotkał się z Iren podczas lunchu z literowych klusek w mlecznej trzęsionce. Usiłowali się zabawić składaniem słów, ale mleko trzęsło się tak mocno, że nie udało im się nic złożyć. To przygnębiło ich jeszcze bardziej.
- Gdzie oni są? - zapytała w końcu Iren. Zaczynała się naprawdę niepokoić. Dopiero teraz - kiedy własne zmartwienia powstrzymywały ją od dręczenia go - okazało się, jaką piekielnie śliczną dziewczyną mogłaby być. Nawet zielonkawy odcień jej włosów był pociągający. Pasował do koloru oczu; a w końcu rośliny miały swój urok.
- Pewno mają mnóstwo bagaży - powiedział po raz któryś Dor. Zaczynały jednak dręczyć go obawy. Odpychał je, lecz wciąż po wracały; takie już miały zwyczaje.
Iren nie zaprzeczyła, choć zieleń zaczęła wypełzać jej na twarz, a to ją nieco szpeciło.
Nadszedł wieczór, potem noc, a Iris i Trent nie powrócili. Iren zwróciła się ku Dorowi z niekłamanym lękiem:
- Och, Dor, boję się! Co się z nimi stało?
Nie mógł oszukiwać ani jej, ani siebie. Objął ją.
- Nie mam pojęcia. Też się boję.
Przylgnęła do niego na chwilę, słodka i łagodna w swym niepokoju. Potem wyrwała się i uciekła do swoich pokoi, mówiąc:
- Nie chcę, żebyś widział, jak płaczę.
Dor był wzruszony. Czy nie mogłaby być taka wtedy, kiedy wszystko dobrze się układa? Tkwiło w niej o wiele więcej, gdy porzucała myśl o głupstwach i seksualnych prowokacjach.