Mnie jej nauczył stary Jakub, gdy jeszcze boso
latałem i cielęta pasłem, a jego uczył nie wiadomo kto, może dziadek, może przeddziadek, bo w
ich familii wszyscy długo żyją.
Stolarskie narzędzie położył na stronie i na jednym z wgłębień olbrzymiego kamienia siedząc,
uśmiechał się jeszcze.
– Gadaj gadkę! Bajki babom, a to, co ja powiem, nie bajka!
Wysoki zrąb kamienia, siwym mchem w tym miejscu porosły, służył za oparcie
przygarbionym jego plecom, a na baranią czapkę i aż na ramiona opadały mu cienkie gałęzie
ożynowego krzaku.
– Było to w starych czasach, w sto lat albo może jeszcze i mniej potem, jak litewski naród
przyjął świętą chrześcijańską wiarę, kiedy w te strony przyszła para ludzi. Niewiadomego oni
byli nazwiska, niewiadomej kondycji, i to tylko można było poznać i z mówienia ich, i z ubioru,
że przyszli z Polszczy. Dla jakiej przyczyny porzucili oni swój kraj rodzony i aż tu
przywędrowali, zarówno niewiadomym było. Kiedy spotykający ich podczas ludzie pytali ich o
nazwisko, odpowiadali, że przy chrzcie świętym nadano im imiona: Jan i Cecylia. A kiedy
ktokolwiek chciał wiedzieć, dokąd i dla jakiej przyczyny wędrują, mówili: „Szukamy puszczy!”
86
Widać było ze wszystkiego, że bali się jakiegoś pościgu i żądali skryć się przed ludźmi, a żyć
tylko pod boskim okiem. Całej pewności co do tego nie ma, ale takie o nich chodziły głosy, że
kondycja ich była nierówna, bo on był ciemnej twarzy i bardzo w sobie silny, tak jak to rzadko
pomiędzy panami, a najczęściej w pospólstwie bywa, a ona, czy to szła, czy to stała, czy mówiła,
czy milczała, wydawała z siebie pańską wspaniałość i piękność. Ale jak tam było z ich
początkiem, wszystko jedno, dość że nietrudno znaleźli to, czego szukali. Cały tutejszy kraj
zalegała podtenczas nieprzebyta puszcza, w której Pan Bóg nasiał co niemiara jezior błękitnych i
łąk zielonych, a ludzie pobudowali troszkę osad, w których trudnili się sobie różną
przemyślnością. W jednych miejscach, nad jeziorami lub nad rzeczułkami, siedzieli rybaki i
bobrowniki; w inszych, tam gdzie stały lipowe lasy, pszczelniki miód i wosk pracowitym
zwierzątkom odbierali; niektórym król nakazał, aby dla niego hodowali sokoły, i od tego poszło,
że nazywali się sokolnikami, a inszych wolnością obdarował, aby tylko wszelkie posyłki jemu
sprawiali i dla tej przyczyny mieli oni nazwanie bojarów*, czyli ludzi wolnych. O uprawianie
ziemi było im bynajmniej*; ogrody mieli, ale najwięcej rzepę w nich sadzili i len w wielkiej
obfitości sieli, bo owiec nie mając i wełny nie znając, odzieży płótnianej tylko używali. Zboże
zaś rzadko gdzie zobaczyć można było, i to przy miastach, a w głębokiej puszczy jeszcze
gdzieniegdzie nikt i nie słyszał o nim. Ale za to byli tacy, co w dębowych lasach żyjąc, trzody
świń na żołędziach hodowali, i od tego dane im było brzydkie przezwisko świniarów, i tacy, co
przy łąkach mieszkając, bawoły obłaskawiali i dla tej przyczyny nazywali się bawolniki. O
pieniądzach to jeszcze gdzieniegdzie i nic nie wiedzieli, a jak kto chciał co sobie potrzebnego
kupić, dawał skóry zdarte z ubitych bobrów, niedźwiedzi, lisów, kun i inszych zwierząt albo
troszkę miodu i wosku, albo przyswojonego bawoła, karmną świnię i co tam zresztą kto miał.
Chaty ich nazywały się numy i były bardzo biedne i smrodliwe, bez pieców i kominów, bo tym
leśnym ludziom nieznajoma jeszcze była mularka. W Boga chrześcijańskiego niby to wszyscy
już uwierzyli, a jednakowoż w głębokościach puszczy wiele jeszcze kłaniało się bałwanom i żyło
z kilkoma żonami. Jan i Cecylia wzdłuż puszczę przeszedłszy poznali różne jeziora i łąki,
zachodzili do rybaków, do bobrowników, do sokolników i do bojarów; zachodzili takoż do
świniarów i do bawolników, ale nigdzie im nie podobało się tak, jak tutaj, nad brzegiem tego
Niemna, i na tym właśnie miejscu, gdzie teraz ten pomnik stoi... Widać zobaczyli, że tu najmniej
ludzie doścignąć ich mogą, a najlepiej im będzie pod jednym boskim okiem pozostawać. Może
już tak im było przeznaczone, ażeby właśnie ten kawał ziemi zaludnić i nasz ubogi, ale
długowieczny ród ufundować.
Powolny i przyciszony głos opowiadającego brzmiał na wysokim stoku góry, monotonnością