Każdy jest innym i nikt sobą samym.

- Gdybym naprawdę myślał, że w to wie­rzysz, dawno zrezygnowałbym z tego, co jest między nami.
- Co? Rozwód zamiast obecnej separacji? Rourke wstał, obszedł stół i położył dłoń na jej ramieniu. Czuł, jak Sarah opiera twarz na jego dło­ni i całuje palce.
- Dlaczego ze sobą walczymy? - zapytała spokojnie.
- Ponieważ się kochamy. Inaczej dawno zre­zygnowalibyśmy z siebie.
- W tym - odparła - na pewno masz rację.
Rourke opadł na kolana, obok krzesła, na któ­rym siedziała i objął ją w talii. Mocno do niego przylgnęła. Pozostali w takiej pozycji przez długi czas.
Kiedy Rourke wstał, kawa i całe śniadanie były już zimne.
- Zaparzę jeszcze trochę kawy. Napijesz się? - zapytała, stojąc przy piecyku po drugiej stronie kuchni.
- Tak, napiję się jeszcze - koniuszki jego ust podniósł uśmiech. Włączył ekspres do kawy i po­szedł za nią do pracowni.
- Jaki tytuł ma twoja ostatnia książka? - za­pytał pochylony nad stołem kreślarskim.
- Na razie nie ma żadnego - odpowiedziała pochylając głowę nad rysunkiem razem z nim. - Podobają ci się?
- Irbis? - Rourke wskazał na jeden z rysun­ków u góry stołu. Był częścią całej kompozycji. Sarah zawsze robiła oddzielnie pierwsze plany i tła, dopiero potem łącząc je w całość. Był to powolny proces, ale ilustracje do książek, które również pisa­ła, zdobywały przez wiele lat znaczące uznanie kry­tyki.
- Tak - jej głos brzmiał miękko i dziewczęco, dziewczęco jak ona sama na zdjęciu, które Rourke nosił przy sobie. - Ta książka będzie o irbisie. To zwierzę żyje na drzewie, prawie wcale z niego nie schodząc. Mój musi to zrobić, musi zejść i zobaczyć nowy świat, roztaczający się tuż pod nim. Rourke przyciągnął ją do siebie.
- A co z kawą? - powiedziała, odpychając je­go pierś rękoma.
- Wyłącz ekspres.
- Dobrze.
Trzymając się za ręce, wrócili na chwilę do kuchni, gdzie Sarah wyciągnęła wtyczkę z gniazdka. Potem, mijając holl, weszli na piętro, prosto do sy­pialni.
Słońce oświetlało szyby zasłoniętych okien. Ro­urke przytulił ją do siebie. Rękoma mocno objął jej plecy i pośladki. Ona zaplotła dłonie na jego szyi. Podniosła głowę, a on całował jej usta, delikatnie, potem coraz silniej. Czuł dotyk jej palców na swojej twarzy, badając znajome zakątki jej ciała.
Stojąc przy oknie rozbierali się nawzajem. Sa­rah uśmiechnęła się zawstydzona, kiedy zdejmo­wał jej biustonosz. Przez chwilę stali nadzy, wciąż objęci, oglądając jesienny pejzaż po drugiej stro­nie szyby. Ich ziemia ciągnęła się przez kilometry w kierunku lasu.
- W Pakistanie, w górach - szepnął Rourke - jest teraz zima.
Sarah zasłoniła palcami jego usta, a on pocało­wał ją jeszcze raz i zaprowadził do niezasłanego łóżka.
Usiedli na jego brzegu. Sarah opowiadała mu o tym, co Michael i Ann robili od czasu, kiedy wi­dział ich po raz ostatni, tuż przed wyjazdem do Pa­kistanu. Potem łagodnie i lekko wpadli na łóżko, wślizgując się pod nakrycie i ogrzewając nawzajem swoje ciała dłońmi.
Rourke poczuł jej palce między swoimi udami. Sam dotykał jej piersi i ud, następnie przesunął się nad nią, wchodząc powoli w jej ciało, które naprę­żone wygięło się w łuk. Całował jej szyję, policzek, napotykając w końcu wargi. Koniuszek jej języka przywitał go od razu i zaprosił do środka. Ręce Sarah były dla niego przewodnikiem, kiedy wychodził naprzeciw jej ruchom. Wilgoć i żar jej ciała, napię­cie mięśni sprawiły, iż parł coraz głębiej.
Jej oddech stał się szybszy i urywany, ruchy cia­ła także. Oczy miała zamknięte, powieki drżące, a słońce rozlewało swoje światło na twarz, którą znał tak dobrze...
Potem wzięli razem prysznic i poszli na spacer. Rourke miał na sobie jeansy, wysokie buty, jasno­niebieską podkoszulkę i rozpiętą skórzaną kurtkę. Sarah obejmowała go w pasie. Drżała, kiedy dotarli do małej polany, kilkaset metrów od domu.
- Dlaczego wróciłeś, John? - zapytała spokoj­nie.
- Zobaczyć, czy zdołamy połatać nasze życie. Nie obchodzi mnie, co myślisz na temat mojej pra­cy. Ale chcę być z tobą, z tobą i dziećmi.
- A co z nimi? - powiedziała. - Nie chcę, żeby dorastały myśląc, że śmierć i przemoc są rzeczą zwyczajną, tak jak ty sądzisz. Może masz rację, nie wiem. Może ja ją mam. Ale jeżeli nikt nic nie zrobi, jeżeli wszyscy przygotują się na zniszczenie, nie bę­dzie żadnej cywilizacji, którą można by zburzyć. Czy wiesz, co mam na myśli?
- Jeśli świat ma zginąć, nie chciałabyś o tym wiedzieć, tak?
- Możliwe. Nie chcę, żeby Michael i Ann doj­rzewali w atmosferze przemocy, są przecież inne rze­czy. Ty powinieneś wiedzieć o tym najlepiej. Ale ty to ignorujesz.
Rourke oddalił się od niej i usiadł na kłodzie drzewa na środku polany. Po chwili, Sarah była znów przy nim, opierając ręce na jego ramionach.
- Po tych wszystkich latach, ciągle nie rozu­miesz tego, co robię - powiedział. - Powinnaś wyjechać ze mną. Może wtedy zrozumiesz to lepiej.
- Co?
- Przez ostatnie lata wpakowałem w swój schron kupę pieniędzy, ty nigdy nie chciałaś go obejrzeć. To nie żaden arsenał. To część cywilizacji, bezpieczny zakątek. Dlatego właśnie zbudowałem go wysoko w górach. Można się tam dostać konno lub na motorze, w sprzyjających warunkach małym pojazdem.
Usiadła obok niego i odparła: - W porządku. Opowiedz mi o tej kryjówce.
Rourke spojrzał na nią. - Dobrze opowiem ci o niej. Nigdy nie chciałaś o tym słyszeć - westchnął.