Jeœli wierzyæ opowieœciom - podobnie jak wszystkie platany w Prowansji - zosta³y zasadzone przez Napoleona, by dawaæ cieñ jego maszeruj¹cym armiom. Historia nie wspomina³a, w jaki sposób wódz znajdowa³ czas na prowadzenie wojny - nie mówi¹c o amorach z Józefin¹ - poœród tej szaleñczej dzia³alnoœci ogrodniczej.
Max zaparkowa³ w cieniu i ruszy³ spacerowym krokiem na g³ówny plac. Miejsce wygl¹da³o mniej wiêcej tak, jak je zapamiêta³: kawiarnia, tabac, merostwo i fontanna. Jedyn¹ widoczn¹ zmianê stanowi³a ma³a restauracyjka; przy stolikach pod parasolami wci¹¿ jeszcze siedzieli klienci, koñcz¹c posi³ek w cieniu. Co mieœci³o siê tutaj wczeœniej? Musia³ to byæ chyba fryzjer. Max przypomina³ sobie mgliœcie strzy¿enie w³osów przez pachn¹c¹ perfumami kobietê o obfitych kszta³tach, której biust, przyciœniêty do jego ucha lub majacz¹cy tu¿ przed nosem, rozpala³ nastoletni¹ wyobraŸniê.
Od placu rozchodzi³y siê w¹skie cieniste uliczki, niewiele szersze od korytarza. Max dostrzeg³ szyldy zawieszone nad drzwiami piekarni i rzeŸnika, a na rogu jeszcze jeden, na którym ³uszcz¹c¹ siê, sp³owia³¹ od s³oñca farb¹ wymalowano strza³kê z napisem Notaire, skierowan¹ w g³¹b zau³ka. Spojrza³ na zegarek i stwierdzi³, ¿e ma jeszcze pó³ godziny do umówionego spotkania. S³oñce przypieka³o mu czaszkê. Wiedziony pragnieniem, uda³ siê do kafejki, skin¹³ grupce starszych mê¿czyzn, którzy przerwali grê w karty, by obejrzeæ obcego w garniturze, i zamówi³ pastis.
Kobieta za barem machnê³a rêk¹ w kierunku pó³ki za swoimi plecami.
- Który? Ricard? Casanis? Bardouin? Janot? Pernod?
Max wzruszy³ ramionami; uœmiechnê³a siê na widok jego zmieszania.
- Alors, un Ricard.
Nala³a hojn¹ porcjê do kieliszka i postawi³a na dziobatym cynkowanym barze obok dzbanka pokrytego kroplami wilgoci. Max dola³ wody i usiad³ przy stoliku na tarasie, gdzie do³¹czy³ do niego miejscowy pies, który po³o¿y³ mu g³owê na kolanach i spojrza³ wielkimi, uczuciowymi br¹zowymi oczami, przywodz¹cymi na myœl Charliego.
Max upi³ pierwszy ³yk mêtnego p³ynu, ostrego i odœwie¿aj¹cego, z nut¹ any¿u, i zastanowi³ siê, czemu smakuje o tyle lepiej tutaj ni¿ wtedy, gdy kosztowa³ go w Londynie. Upa³, naturalnie; to by³ drink na gor¹cy dzieñ. Lecz sprawi³o to równie¿ otoczenie. Pastis smakuje najlepiej, gdy wokó³ s³ychaæ stukot buli i dŸwiêk francuskiej mowy. Smakowa³by jeszcze lepiej, pomyœla³ Max, gdybym nie mia³ na sobie garnituru i skarpetek. Wyj¹³ list od notaire i znowu przebieg³ go wzrokiem, podczas gdy w uszach rozbrzmiewa³y mu s³owa Charliego: nowe ¿ycie... to mo¿e byæ ¿y³a z³ota... ma³e wina staj¹ siê coraz popularniejsze. Uniós³ kieliszek i wypi³ za przysz³oœæ.
Rozgl¹da³ siê po placu, patrz¹c, jak ostatni klienci opuszczaj¹ restauracyjkê, wzdrygaj¹c siê od gor¹ca i poprawiaj¹c okulary przeciws³oneczne, zanim wolnym, rozko³ysanym poobiednim krokiem powróc¹ do poobiednich zajêæ. Jeden z nich, mê¿czyzna z wydatnym brzuchem i dopalaj¹cym siê cygarem, znikn¹³ w uliczce prowadz¹cej do kancelarii. Zapewne notaire we w³asnej osobie, pomyœla³ Max. Dopi³ drinka i podniós³ siê z krzes³a. Pora obj¹æ dziedzictwo.
Biuro znajdowa³o siê na samym koñcu zau³ka, w miejscu, gdzie koñczy³a siê wioska i zaczyna³y winnice. Niewielki domek z okiennicami zamkniêtymi dla ochrony przed upa³em i mosiê¿n¹ tabliczk¹ na drzwiach frontowych. Max nacisn¹³ dzwonek.
- Oui? - odezwa³ siê blaszany g³os, zirytowany kolejnym niepo¿¹danym wtargniêciem.
Max przedstawi³ siê, us³ysza³ trzask zamka i wszed³ do œrodka, by poznaæ w³aœcicielkê g³osu. Siedzia³a za wielkim staroœwieckim biurkiem, na którym piêtrzy³y siê stosy dokumentów - kobieta w œrednim wieku z silnie skrêcon¹ trwa³¹, modn¹ w latach m³odoœci jej matki. Spróbowa³a siê uœmiechn¹æ i gestem wskaza³a Maxowi dwa krzes³a z twardymi oparciami w rogu. Maître Auzet zaraz go przyjmie, oznajmi³a, powracaj¹c do swoich papierów.
Siêgn¹³ po wymiêty egzemplarz „Coucou” sprzed szeœciu miesiêcy le¿¹cy na stoliku miêdzy krzes³ami. Pismo, konsekwentne w doborze dziennikarskich rewelacji, prezentowa³o ³atwy do przewidzenia zestaw bohaterów: ksiê¿na Stefania z Monako, aktualna przelotna legenda Hollywood, syn Jean-Paula Belmonda, ksi¹¿ê William, Johnny Hallyday. Czy siê zakochiwali, czy odkochiwali, nie robi³o ró¿nicy - wszyscy bez wyj¹tku prowadzili ¿ycie, które gwarantowa³o im zainteresowanie ludzi wysiaduj¹cych w poczekalniach.